Żywe mięso
Państwo Vidaurreta Logroño-Ibutarra Valdéz y Borrego pojechali na wakacje do Europy, a służba wzięła sobie wolne i wybrała się na zabawę do pueblo. Armando zostaje na plantacji sam. Wchodzi do domu i rozgląda się nieśmiało po luksusowych wnętrzach. Wędruje ostrożnie przez ciche pomieszczenia, aż dociera do salonu. Jego uwagę zwraca doskonale zaopatrzony barek. Włącza wielki telewizor i wybiera kanał z popularną muzyką folklorystyczną. Przy ryku pieśniarza dającego z siebie wszystko na tle sekcji dętej, Armando robi sobie drinka, chwilę później drugiego. Po trzecim przelicza oszczędności i decyduje się zrobić dzisiaj to, o czym marzył już od dawna.
Z kieszeni wyjmuje sfatygowaną ulotkę i jeszcze raz zapoznaje się z jej treścią. Cieszący się dużą popularnością punkt wynajmu manekinów na godziny ogłasza, że uruchomił usługę dostawy do domu. Wystarczy wybrać numer telefonu z odpowiednią końcówką, podać adres i jak zapewnia ulotka, już po kilku kwadransach można cieszyć się wybranym modelem. Armando decyduje się na Liz, ostrą blondynę w typie Charlize Theron. Dzwoni do agencji, ale problemem okazuje się dojazd na podmiejską plantację. Za dodatkową opłatą dyspozytorka o miłym głosie zgadza się jednak pójść klientowi na rękę i wypożyczyć manekina z dostawą do domu.
Kiedy odkłada słuchawkę, zaczyna się pełen napięcia okres oczekiwania. Armando chodzi nerwowo po salonie, pije kolejne drinki, kompulsywnie poprawia zasłony i poduszki na otomanie, rozpala ogień w kominku. Aż w końcu jest, nadchodzi ta chwila, och wreszcie! Wreszcie rozbrzmiewa wyczekiwany dźwięk dzwonka, Armando ścisza ryczącą muzykę Bandy Limón, przyciskiem domofonu otwiera bramę wjazdową i po chwili na podjeździe słychać chrzęszczenie żwiru pod kołami wolno sunącego samochodu. Wysiada z niego wąsaty dryblas w skórzanej kurtce i kieruje swoje kroki w stronę drzwi. Pod pachą niesie pakunek owinięty w foliową torbę.
- Wrócę po nią o 22:30 - mówi usłużny dostawca i odbierając gotówkę porozumiewawczo mruga okiem: - Udanego wieczoru życzę!
Armando zamyka drzwi i zabiera Liz do salonu, gdzie sadza ją na otomanie. Po zdjęciu czarnej folii ochronnej przeżywa jednak gwałtowne chlaśnięcie srogiego rozczarowania. Okazuje się, że dostarczonemu modelowi bardzo daleko do anonsowanego ideału. Zamiast gładkiej, prężnej, długonogiej blondynki siedzi przed nim jakiś czarniawy i rozczochrany kocmołuch z oczami nie do pary, obtłuczonym nosem, do tego pozbawiony lewej ręki.
Długie i pełne napięcia oczekiwanie, które kończy się nagle i w tak przykry sposób, sprawia, że mocno zawiedziony Armando czuje się bezczelnie wystrychnięty na dudka. Zamiast zamknąć oczy, wypić haustem podwójnego drinka i mimo wszystko miło spędzić ten wieczór, wybucha:
- Co to jest!? - krzyczy - Co to za wstrętna kukła!? Gdzie Liz!? Zamawiałem Liz, a nie tego maszkarona!
Ale manekin zamiast siedzieć cicho na otomanie, zaczyna pyskować szyderczym głosem:
- A co ty sobie wyobrażasz, łapciuchu jeden!? Że niby co!? Ty przecież jesteś zwykłym chamem, wieśniakiem, prymitywem! Ja i tak zbyt elegancka jestem dla takiego szmaciarza jak ty!
Ostre słowa manekina trafiają Armanda w czuły punkt. Traci nad sobą kontrolę, chwyta stojący obok kominka pogrzebacz i zaczyna z całych sił okładać nim opryskliwą pokrakę. Kiedy szał opada i Armando widzi, co narobił, na naprawienie szkód jest już za późno. Z manekina zostały tysiące drobnych kawałków porozrzucanych po całym salonie, doszczętnie zniszczona jest otomana, musiał też zahaczyć pogrzebaczem o barek, bo wyśmienite whisky i koniaki pana Vidaurreta Logroño-Ibutarra Valdéz y Borrego leżą rozbite pośród resztek manekina.
Zdruzgotany Armando idzie do łazienki, aby zimną wodą ostudzić rozgrzaną głowę. Kiedy staje przed lustrem, oczy nabiegają mu łzami i myśli, że rozbity w drzazgi manekin miał może jednak rację. Może przesadził - za dużo wypił, za dużo sobie wyobrażał, za dużo chciał od życia? Lustro przecież nie kłamie, a spoglądający z niego obraz jest smutny, ale boleśnie prawdziwy. Wiechcie słomy wystające spod podartego kapelusza, brudna, szmaciana koszula z łatą na łacie, prostacka twarz topornie ciosana w suchej dyni... Teraz dociera do niego, że drogi alkohol wypity w luksusowym otoczeniu pozwolił mu na chwilę poczuć się kimś lepszym, ale rzeczywistość w brutalny sposób przypomniała mu, że jest tylko zwykłym, prowincjonalnym strachem na wróble.