W rydwany, ognia!
Tuż przed świtem korona drzewa została zlikwidowana ponieważ ograniczała widoczność. Kilka modlących się staruszek przepędzono, ksiądz i kościelny leżeli ogłuszeni i związani na plebanii. Stanowiska ogniowe zostały obsadzone zgodnie z ustalonym wcześniej planem. Jedna grupa strzelców czekała schowana na dachu, druga w mroku nawy głównej, obowiązkowy snajper zainstalował się na wieży, za owalnym okienkiem ukryto działko przeciwpancerne z obsługą. W okolicy zaległa cisza przerywana jedynie trzepaniem skrzydeł pierwszych kolibrów zbierających w rozarium nektar na śniadanie. Wszyscy czekali na atak w milczeniu, zajęci nabożną kontemplacją ekranów swoich telefonów. Jedni pisali, ostatnie być może i pożegnalne, smsy, uatsapy i mesendżery, inni aktualizowali swoje konta w sieciach społecznościowych, nie brakowało też takich, którzy dla zredukowania napięcia oglądali krótkie, zabawne filmy lub grali w gry, głównie strzelanki FPS, a nawet było kilku optymistów wykorzystujących wolną chwilę na naukę języka angielskiego z pomocą interaktywnych aplikacji typu Duolingo albo Memrise.
W ich stronę pędziła autostradą z północy kawalkada samochodów osobowych wiozących grupę uzbrojonych po zęby mężczyzn pochylonych nad swoimi smartphonami i wykonujących dokładnie te same czynności przy użyciu dokładnie tych samych aplikacji.
Obserwujący te przygotowania dzięki usłudze live streamingu zapewnianego przez obustronnie zhakowane systemy kamer wideonadzoru rozmieszczone w kościele i samochodach, schowani w centrach zdalnego dowodzenia bossowie, doznali jednocześnie dokładnie takich samych epifanii dochodząc do dokładnie tych samych wniosków. Kiedy średniowieczni rycerze przed bitwą modlili się po łacinie do tego samego Boga, według dokładnie tego samego porządku liturgicznego, musiało to z góry wyglądać dokładnie tak samo.