Teresita
Mała Teresita przystaje zmęczona całodniową wędrówką przez dzielnicę lokali gastronomicznych. Dostrzega przebłysk nadziei na odmianę losu, kiedy udaje jej się przypadkowo podsłuchać rozmowę, którą siedzący przy stoliku mężczyzna bawi swoją towarzyszkę:
- ... i choć dziś jestem właścicielem kilku świetnie prosperujących sklepów ogólnospożywczych oraz sieci delikatesów, to początki mojej kariery były ciężkie i nic nie zapowiadało, że będę teraz siedział tutaj z tobą jako milioner. Zaczynałem na ulicy, tyrając w obnośnym handlu detalicznym, gdzie jako jedno z tysięcy dzieci wałęsających się od stolika do stolika usiłowałem za kilka centavos sprzedać cukierka, papierosa lub gumę do żucia. Nawet sobie nie wyobrażasz jak trudno było mi utrzymać z tego czwórkę młodszego rodzeństwa, którym opiekowałem się, po tym jak ojciec trafił na zawsze za kratki, a matka zmarła podczas aborcji spartaczonej przez pijaną znachorkę. Próbowałem wszystkiego, aby odmienić swój los. Czytane po nocach z wypiekami na twarzy książki Napoleona Hilla, Dale'a Carnegie i Normana Vincenta Peale'a znałem chyba w całości na pamięć. Wypracowałem nową strategię marketingową i zamiast w schludnym ubraniu błagać o litość zbywających mnie z niechęcią bogaczy jedzących w drogich restauracjach, zacząłem odziany w łachmany odwiedzać szemrane kawiarnie, w których przesiadywali zhipisiali muzycy, lewicujący literaci i egzystencjaliści w czarnych swetrach. Zmodyfikowałem mój koszyk i po zamontowaniu w nim drugiego dna, sprzedawałem zaufanym klientom skryte pod wierzchnią warstwą słodyczy papierosy z marihuaną. Ale niewiele to pomogło i wbrew kategorycznym zaleceniom wszystkich podręczników myślenia pozytywnego, zaczynałem witać się z wizją tego, że zawsze już będę musiał walczyć o przetrwanie wędrując ulicami z koszykiem lizaków. Aż w końcu... Eureka! Przełom nastąpił dopiero, kiedy udało mi się odkryć ten banalny i jakże prosty do zastosowania trick... Wiesz, co wreszcie zdołało odwrócić wszystko na moją korzyść, obudzić we mnie olbrzyma i przynieść mi dawno wyczekiwany sukces w biznesie?
- Co? - pyta milionera kobieta jedząca sałatkę.
- Ile razy mam powtarzać, że u nas żebranina jest zabroniona?! - nad głową Teresity rozlega się okrzyk i rozgniewany kelner wyprowadza ją z restauracji ciągnąc za ucho, przez co biedna sierotka traci jedyną okazję do poznania sekretu człowieka, który własnymi siłami z biedaka stał się milionerem.
Rusza dalej przed siebie, przygniatana przez masy gorącego, popołudniowego powietrza ciągnie ciężkie nogi po zakurzonym bruku meksykańskiej stolicy, zła na autora tej miniatury obyczajowej, który niepotrzebnie kazał bogaczowi tyle gadać o nieistotnych szczegółach, że w konsekwencji zabrakło czasu na puentę.
- Czechow się, kurwa, znalazł! - mruczy pod nosem rozczarowana takim zakończeniem Teresita.