Samotny jeździec
Środkiem ulicy nadciąga samotny jeździec. Kołysząc się w siodle, powoli zmierza przed siebie. Podkowy stukają o asfalt, wzrok jeźdźca jest utkwiony w niewidocznym punkcie za horyzontem, a jego kamienna twarz nie okazuje emocji, kiedy próbują ją przeniknąć podejrzliwe spojrzenia mieszkańców, którzy obserwują obcego spode łba. Samotny jeździec przystaje na rogu i zadaje pytanie staremu fryzjerowi, zamiatającemu kawałek chodnika przed swoim salonem. Nie przerywając milczenia ani szurania miotłą, ruchem głowy golibroda wskazuje przybyszowi kierunek zachodni. Jeździec unosi lekko rondo kapelusza i udaje się do przeszklonego budynku oznaczonego okrągłym, zielonym szyldem. Przywiązuje konia lejcami do metalowej poręczy i popycha drzwi przed siebie. W lokalu robi się ciszej, głowy ludzi siedzących przy stolikach podnoszą się i kierują wzrok w stronę sylwetki stojącej w wejściu. Przybysz zdejmuje sombrero i przekracza próg, głowy wracają do swoich zajęć i pochylają się nad ekranami telefonów, a narastający gwar rozmów wytłumia odgłos obcasów obcego stukających o posadzkę. Jeździec podchodzi do lady, rzuca zmięty, przepocony banknot i krótko, bez użycia zbędnych zwrotów grzecznościowych zamawia napój. Odwraca się tyłem, opiera łokciami o krawędź lady i mrużąc oczy oraz napinając szczękę lustruje otoczenie. Kiedy dostaje styropianowy kubek, odchyla głowę, wypija jego wrzącą zawartość po męsku, jednym haustem i ociera wąsy wierzchem dłoni. Popycha przed siebie drzwi, wychodząc ze Starbucksa nakłada sombrero, dosiada konia i rusza w dalszą drogę. Jadąc samotnie, ignoruje złowrogie spojrzenia zwykłych ludzi obserwujących, jak dumnie zmierza na wschód i nie przejmuje się opinią tej bandy przegranych frajerów i żałosnych hejterów, którzy zazdroszczą mu życia pełnego pasji oraz lajfstajlu.