Przy garnkach
Zatopiona w myślach starsza pani stoi od rana przy garnkach i smuci się tym, że świat jaki znamy odchodzi bezpowrotnie. Jej spracowane ręce nieczułe na dotyk, ból, temperaturę, substancje żrące i cuchnące są zahartowane od chemikaliów, które Doña Dolores przez lata dozowała, mieszała i od których doznawała przypadkowych oparzeń, aż skóra jej dłoni stała się twarda i chropowata jak pancerz aligatora. Doña Dolores może teraz bez rękawic ochronnych chwytać garnki pełne wrzącego kwasu, ale ceną jaką za to płaci, są przygnębiające sceny, w których starsze wnuczęta odskakują jak oparzone, a młodsze wybuchają płaczem, kiedy Doña Dolores próbuje je pogłaskać.
Wspomina wtedy dobre, bo dawne czasy dzieciństwa, kiedy była pełną energii sierotką z długimi, czarnymi warkoczami i chętnie pomagała w kuchni swojej babce Eleonorze. To właśnie ta dzielna kobieta wtajemniczyła Dolores w arkana sztuki rozpuszczania zwłok w kwasie, które sama stosowała do usuwania dowodów obciążających jej męża. Dowodami tymi były ciała denatów, zazwyczaj przypadkowych przechodniów wytypowanych na ofiary napadu rabunkowego przez dziadka Adolfo, którzy zamiast posłusznie oddać mu kosztowności próbowali się szarpać albo wzywać pomocy i musieli dostać kulkę na uciszenie.
Pewnego grudniowego dnia tuż przed Gwiazdką podczas kolejnego napadu kulkę dostał od tajnego policjanta dziadek Adolfo, a kiedy w poszukiwaniu zrabowanych fantów inspektor Cruz zjawił się na czele patrolu u niego w domu, zobaczył na opalanym węglem piecu wystające z garnków ludzkie kończyny. Babka Eleonora trafiła do więzienia, gdzie wkrótce potem zmarła na gruźlicę, a mała Dolores została na świecie sama. Ale nie dała się złamać, tylko korzystając z notatek kontynuowała w domowej kuchni rodzinne tradycje ćwicząc na kotach i podrzucanych czasem przez znajomych zwłokach.
Lata mijały powoli, Doña Dolores doczekała się potomstwa, a później wnuków, a także wyraźnie lepiej wiodło jej się na płaszczyźnie zawodowej. Dzięki osiągnięciom rewolucji przemysłowej chemia gospodarcza stała się tańsza, łatwiej dostępna i pozwoliła znacznie unowocześnić babciną recepturę. Udoskonalone składniki umożliwiały efektywniejszą dezintegrację tkanek tak, że po kilkukrotnym przegotowaniu w miksturze domowej roboty z tuzina dorosłych mężczyzn na dnie garnka zostawał tylko placek lepkiej galarety. Zachęcona wynikami swojej pracy Doña Dolores otworzyła mały, rodzinny warsztat świadczący okolicznym gangom usługi utylizacji zwłok. Tam, z powodzeniem stosowała nowy roztwór warzony według własnego przepisu, co szybko zaczęło przynosić niewielki, ale pewny i regularny dochód.
Niestety, po początkowym okresie prosperity biznes kręci się teraz coraz słabiej i podupada, a Doñę Dolores boli serce, kiedy pomyśli, że pewnie będzie musiała go zamknąć. Smuci się stojąc przy garnkach i nie widząc przyszłości dla swojego rękodzieła powoli odchodzącego w zapomnienie, gorzko ubolewa nad coraz wyraźniej rysującą się perspektywą zabrania do grobu tajemnic wymierającej, rodzinnej sztuki.
Winą za ten niekorzystny stan rzeczy obarcza współczesność zbyt szybko galopującą w nieznane. Ona sama jest już coraz starsza i ma coraz mniej sił, żeby ćwiartować i przenosić zwłoki coraz potężniejszych, tuczonych sterydami gangsterów. Wnuczęta nie chcą pomagać, nie interesuje ich stanie godzinami dzień w dzień przy garnkach, wolą zajmować się grą w GTA na Xboxie albo pilnym śledzeniem najnowszych kaprysów wirtualnych społeczności. Ale przede wszystkim zabójcze jest to, że cyniczne pokolenie współczesnych mafiosów coraz mniej przejmuje się pielęgnowaniem dawnych tradycji i bez ceregieli porzuca ludzkie szczątki byle jak i byle gdzie.