Przerwa na lunch
Luis pracuje w banku, a konkretnie piastuje stanowisko Zastępcy Specjalisty Bankowego z Zakresu Analizy Kredytowej Podmiotu Gospodarczego, do jego obowiązków należy siedzenie w jednym z boksów podzielonej parawanami sali na dziewiętnastym piętrze wieżowca, ani dużego ani małego, skromnie położonego wśród innych drapaczy chmur nieco na obrzeżach dzielnicy finansowej. Wczesnym popołudniem, kiedy robi się duszno i większość mieszkańców miasta szuka schronienia w cieniu klimatyzowanej knajpy lub restauracji, Luis opuszcza swój gmach, ale zamiast dołączyć do współpracowników i etatowych najemników z okolicznych korporacji rozchodzących się do pobliskich lokali na kotleta i kielicha tequili, wymyka się z bankowego zagłębia i kieruje swoje kroki przez mniejsze ulice dzielnicy secesyjnych kamienic do małego, zapuszczonego parku skrywającego ruiny starożytnej świątyni.
Ignorując palące okrutnie słońce Luis przemierza pusty o tej porze plac i zatrzymuje się przed namalowaną na ścianie diaboliczną figurą pradawnego indiańskiego bóstwa. Wie już, że w dzień, kiedy po ulicy kręcą się przypadkowe, wścibskie i wrogo do niego nastawione osoby musi zachowywać się w sposób dyskretny i nie wolno mu zwracać na siebie uwagi, raz już został złapany, kiedy ofiarowywał koguta i miał z tego powodu nieprzyjemności. Dlatego składanie ofiar zostawia sobie teraz na późne godziny bezksiężycowych nocy, a na co dzień wykonuje jedynie prosty, symboliczny gest przepełnionego nabożną czcią pozdrowienia i hołdu jaki mały człowieczek może oferować potężnemu bożyszczu. Tak jak go pouczono, formując ze złożonych palców obu dłoni trójkątne oko i czterokrotnie recytując szeptem sekretną formułę nawiązuje kontakt z bóstwem. Po chwili Xicatlahuahuecopetetemoc odpowiada Luisowi, który bezpośrednio w swojej głowie może słyszeć najpierw szum i dzwonki, a następnie gromki, przedwieczny głos, wydający mu polecenia i jeśli bożyszcze życzy sobie tego dnia ofiar, także szczegółowe objaśnienia oraz drobiazgowe wskazówki co do ich postaci i formy. Dzisiejszy komunikat jest jak zawsze wyraźny i nie pozostawia wątpliwości, że jeśli Luis spełni żądanie Xicatlahuahuecopetetemoca w zamian otrzyma łaskę i dostąpi awansu na stanowisko Wielkiego Analityka banku, w którym pracuje; jeśli nie, czekać go ma surowa kara.
W drodze powrotnej do swojego wieżowca Luis wędruje przez Avenida Insurgentes, pełną eleganckich ludzi w garniturach, którzy skończyli już jeść i pić i wracają z restauracji do swoich boksów, gabinetów i openspejsów. Jest piękny, słoneczny dzień, on jednak maszeruje nieobecny, nie zwracając uwagi na otoczenie, jego myśli zajęte są troską o ostatnie życzenie bóstwa, roztrząsaniem wątpliwości czy uda mu się je spełnić i poszukiwaniami możliwych rozwiązań.
Przypomina sobie jak na początku, podczas spaceru stanął przypadkowo przed malowidłem i zaczął je obserwować i wtedy po raz pierwszy usłyszał głos, który mówił do niego i oznajmiał mu wyraźnie, ze Xicatlahuahuecopetetemoc domaga się ofiar. Od tamtej pory Luis wraca tu regularnie, za każdym razem żądania stawały się coraz bardziej wymyślne, a srogie bóstwo wymagało od niego więcej i więcej stawiając przed nim coraz bardziej wygórowane wyzwania, które jednak udało mu się jak na razie wszystkie spełnić. Zaczęło się od świeżych kwiatów i płonących świec, później przyszły polecenia dostarczenia dzbanów wypełnionych egzotycznymi owocami i udekorowanych piórami z ogonów rzadkich ptaków z gatunków zagrożonych wyginięciem. Kolejne ofiary wymagały poświęcenia życia różnych zwierząt takich jak świnki morskie, psy albo axolotle, odmawiania długich modłów, odbywania pieszych pielgrzymek do Teotihuacán i Malinalco, wycieńczających postów połączonych z abstynencją seksualną, tańca do upadłego z bębenkiem i grzechotkami, wykonania tatuażu z wizerunkiem Xicatlahuahuecopetetemoca pokrywającego całe plecy z pośladkami włącznie, aż w końcu nakazy upuszczania sobie coraz większych ilości krwi przez wielokrotne przebijanie skóry długimi kolcami kaktusa. Dzisiaj jednak Luis poczuł się wyjątkowo mały i bezwartościowy, kiedy usłyszał, że ofiarą ma być męska para bliźniaków o jasnej skórze i oczach koloru nieba zakrytego deszczową chmurą, których imiona zaczynają się od spółgłosek oddzielonych w alfabecie tylko jedną literą, którą również musi być spółgłoska.
Mimo tego nie zamierzał się poddawać, życzenie Xicatlahuahuecopetetemoca było dla niego rozkazem nie do odrzucenia i choć ze składanymi przez niego ofiarami najwyraźniej zawsze coś było nie tak, bo awans dostawali młodsi i mniej zasłużeni od niego absolwenci kursów MBA ukończonych na prywatnych amerykańskich koledżach, Luis czuł, że jeśli uda mu się teraz przejść tę najtrudniejszą próbę i dostarczy męskie bliźniaki jakich zażyczył sobie Xicatlahuacotepetetemoc, otrzyma w zamian wymarzony awans i wszystkie związane z nim przywileje - mały, ale własny pokój na dwudziestym dziewiątym piętrze mrówkowca, wyraźną podwyżkę pensji, atrakcyjne premie plus poszerzenie pakietu świadczeń socjalnych, ale przede wszystkim ogromny prestiż, którego wszyscy nowocześni Aztekowie będą mu wściekle zazdrościli, a jego niżej w hierarchii ustawieni współpracownicy zaznają dotkliwej męki ściskającego za gardło poczucia porażki każącego im żyć w stałej gotowości do składania najwyższych ofiar, aby go prześcignąć.