Przejściowe trudności adaptacyjne
Rodolfo pracuje w biurze, gdzie codziennie od rana do wieczora zajmuje się telefonowaniem, wypełnianiem formularzy i arytmetycznymi manipulacjami w arkuszach kalkulacyjnych. Jest tak zaabsorbowany natłokiem zajęć, że nawet nie zauważa kiedy pracownik siedzący w boksie po drugiej stronie przegrody znika, a na jego miejscu pojawia się jakiś Chińczyk albo Japończyk. Kilka dni później, kiedy Rodolfo rozmawiając przez komórkę stoi przy oknie i patrzy przed siebie, dostrzega, że w biurowcu na przeciwko, na równoległym piętrze pracuje sobowtór tego Japończyka siedzącego przy biurku obok. Wydaje mu się to podejrzane i zaczyna uważniej obserwować swoje otoczenie odkrywając, że różni ludzie stopniowo znikają, a ich funkcje zaczynają przejmować klony tego samego orientalnego typa. Zaniepokojony Rodolfo próbuje się czegoś dowiedzieć, ale za każdym razem trafia na przeszkody w postaci sobowtórów Japończyka, które odziane w policyjne mundury siedzą na komisariacie, w garniturach przyjmują go w kolejnych urzędach i gabinetach terapeutów. Widząc jak lustrzane odbicia jednego orientalnego fenotypu zajmują coraz większą liczbę miejsc pracy i mieszkań w jego okolicy postanawia wyjechać z Meksyku, ale Chińczyk siedzący w kasie na wszystkich dworcach autobusowych i na lotnisku milczącym gestem głowy odmawia mu sprzedaży biletu. Kiedy na drugi dzień Rodolfo wchodzi do metra, żeby jak co dzień pojechać nim do pracy i widzi wokół siebie same identyczne, skośnookie postacie w jednakowych garniturach i z takimi samymi teczkami postanawia w przypływie nagłego impulsu rzucić się pod pociąg, ale w ostatniej chwili zostaje powstrzymany. Dziesiątki silnych ramion jak kleszcze olbrzymiego insekta łapią go w stalowy uchwyt i unoszą w głąb peronu. Pojawia się patrol bliźniaczych Japończyków w białych kitlach i kiedy tłum identycznych pasażerów trzyma Rodolfa mocno przyciskając go do ziemi, jeden z odzianych na biało Chińczyków robi mu zastrzyk, po którym od razu zmienia mu się percepcja całej sytuacji. Co prawda wszyscy dookoła niego nadal są identycznymi jak krople sake Japończykami, ale teraz Rodolfo nie zauważa w tym nic złego ani nawet niestosownego. Nic mu już w tym nie przeszkadza i widzi wręcz same zalety takiej sytuacji, a także dziwi się, że kiedyś mógł w ogóle chcieć żeby było inaczej.
Zostaje jednak pouczony przez orientalnego klona z patrolu w białych kitlach, że od teraz ma się regularnie stawiać w przychodni na zastrzyk. Tam, jak się okazuje, cały personel medyczny i administracyjny jest wierną kopią tego samego faceta, który opanował miasto, jedynie w poczekalni siedzi kilku typów o zwyczajnych, indywidualnych i nie chińskich rysach. Ich twarze wydają się Rodolfowi tak wstrętne i szkaradne, że nie jest w stanie na nie patrzeć i podobnie jak tamci odwraca głowę i zasłania oczy ręką modląc się żeby, jak najszybciej przyszła jego kolej i łaskawy Chińczyk dał mu zastrzyk na ukojenie.