Przebudzenie
Przez szpary w porozdzieranych zasłonach wkradają się pierwsze, poniedziałkowe promienie słońca. Łaskoczą powieki śpiącego na podłodze salonu półnagiego mężczyzny. Ten otwiera najpierw jedno podkrążone oko, potem drugie, ale nie podnosi głowy. Obserwuje rozmyte plamy powoli formujące się w obraz świata obróconego pod kątem prostym. Kiedy otoczenie nabiera ostrości, wygląda obco i nierealnie, jak dalszy ciąg przedziwnych snów.
- Ale się ostro działo! - rozbiegane, nagie, szalone myśli leżącego zaczynają łapać się za ręce i tworzą coraz spójniejsze ciągi przyczynowo-skutkowe. Z suchych ust wypluwa spory kawałek ciała obcego, który okazuje się być strzępem kolorowego papieru. Jednym z tysięcy, jakie leżą porozrzucane w całym salonie, na meblach, podłodze, jego ciele.
Obserwując pobojowisko niezbornie zaczyna rekonstruować wydarzenia ostatnich dni i nocy. Sięga pamięcią, wygrzebuje i układa w porządku chronologicznym fragmenty pourywanego filmu przedstawiającego jego występki.
Pierwszy z nich jest wspomnieniem piątkowego popołudnia. On stoi w oknie swojego apartamentu. Rozczarowany patrzy na ulicę i decyduje. Na weekend zostaje w domu. Wychodzi tylko do sklepu na rogu. Wracając z trzylitrową butelką Johnny Walkera wysyła SMS do dilera. Zamawia gram kokainy.
Dalej, w jego wspomnieniach jest czarna dziura, z której wyłania się kolejny mętny obraz. Jest późny wieczór. Mocno nabuzowany siedzi na skórzanej kanapie. Na swoim osiemdziesięciocalowym ekranie ogląda blu-raya z koncertem Tiny Turner. Rodzi się w nim gorące pragnienie. Podczas tego samotnie spędzanego weekendu chce przeżyć garść jeszcze mocniejszych wrażeń.
Wtedy postanawia. Dzisiaj to zrobi. Po raz pierwszy poczuł to w więzieniu. Polubił. Dostawał paczki, które nie były zwykłymi kanciastymi pudełkami owiniętymi w szary papier. Miały kształty bardziej pobudzające wyobraźnię. Wyobraźnia pracowała. Tworzyła marzenia. Rozwijała je latami. Teraz nastał moment spełnienia.
W kolejnym, wyrwanym z mrocznych czeluści zapomnienia epizodzie retrospekcji, potężny soundsystem dudni dźwiękami przebojów Donny Summer. Jego Lincoln Aviator mknie przez noc szerokimi i pustymi alejami metropolii. Wioząc towarzystwo łamie zakaz jazdy pod wpływem środków odurzających, zalecenia epidemiologów o nie wychodzeniu bez potrzeby i jeszcze kilka innych reguł, o których jego podekscytowany do czerwoności umysł nie chce pamiętać. I znowu pogrąża się w pustce czarnej otchłani bez dna.
Kiedy wynurza się z niej, jest już w swoim salonie. Nalewa wszystkim drinki i sypie grube kreski. Różnorodne towarzystwo bezpruderyjnych swingersów z masy papierowej siedzi w skórzanych meblach. Czekają na jego znak. On wypija pół szklanki whiskacza. Ciągnie nosem działkę proszku. Włącza od początku koncert Tiny. Dalej jest już tylko trzydniowa ciemność przerywana błyskami luźnych scen zmysłowej orgietki z udziałem gotowych na wszystko gwiazd światowego porno i kolorowych jednorożców.