Potrójny fikoł

Potrójny fikoł

Bajka zaczyna się tak, że pewnej nocy, nieopodal jasno oświetlonego namiotu cyrkowego, po chodniku pełza ciemna, oślizgła postać, która wciąga do studzienki kanalizacyjnej bezwładne, lalkowate ciałko odziane w trykoty z falbankami.

Następnie cofamy się w czasie o kilka lat, aby poznać potwora żyjącego w kanalizacji miejskiej. Potwór jest ohydny i cuchnący, ma pokrytą liszajem i odpadającymi łuskami skórę, brudne szpony na końcach złączonych błoną palców oraz długi, łysy ogon szczura wodnego. Z jego twarzy skrytej za maską widać tylko wyłupiaste oczy, którymi przez uchylony wylot studzienki podgląda nocne życie artystów cyrkowych.

Pewnego razu przechodzi nad nim piękna i blada trapezistka, ważąca czterdzieści dziewięć kilogramów gibka blondynka z Sankt Petersburga. Potwór z kanału zakochuje się w Irinie od pierwszego wejrzenia pod jej zwiewne falbanki. Nie może o niej zapomnieć i powraca co noc, licząc na to, że znowu uda mu się ją ujrzeć.

W końcu los się do niego uśmiecha i kiedy Irina wychodzi samotnie ze swojego wozu, aby udać się do sklepu nocnego po papierosy, potwór chwyta ją za łydkę. Zanim rosyjska trapezistka zdąży krzyknąć, zostaje wciągnięta przez czarną rękę do kanału.

Uprowadzona przez potwora, trafia do jego nory zaimprowizowanej w zapomnianej pakamerze przy jednym z głębiej położonych pod miastem korytarzy. Irina od początku czuje się źle w tym ciemnym i wilgotnym pomieszczeniu, tak ciasnym, że nie może się w nim nawet wyprostować i to pomimo tego, że mierzy niecałe półtora metra. Jest zapaloną melomanką, ale jedyne dźwięki, jakie docierają w tych podziemiach do jej uszu, to bulgotanie ścieków płynących rurami do oczyszczalni i mlaskanie potwora wylizującego resztki konserw rybnych.

Irina tęskni do jasno oświetlonego namiotu, pod którego kopułą mogła fruwać swobodnie jak ptak i zbierać za to oklaski zachwyconej widowni. Ze łzami w oczach udaje jej się przekonać potwora, że tak bardzo brakuje jej gwaru chapiteau pełnego dzieciarni i werbli orkiestry grającej tusz przed potrójnym fikołem, że wkrótce pęknie jej z żalu serce. Ponury porywacz zgadza się wtedy ulżyć nieco jej cierpieniu i każe jej pełznąć za sobą. Po długim i żmudnym czołganiu przez labirynt śmierdzących kanałów, docierają do wylotu studzienki położonej w pobliżu cyrku. Potwór unosi ciężką pokrywę, aby Irina mogła, choć przez chwilę i z daleka, posłuchać odgłosów odbywającego się w cyrku przedstawienia, a przy pomyślnym wietrze, chwycić w nozdrza zapach potu akrobatów i dzikich zwierząt.

Taki rekonesans powtarza się jeszcze kilkakrotnie i Irina zauważa, że potwór, choć jest szpetny, a skórę ma twardą i pokrytą łuskami, to jednak serce jego jest miękkie, przestronne i wyściełane dobrocią. Stopniowo staje się dla niego coraz milsza i szybko udaje jej się okręcić go wokół palca, a w konsekwencji przekonać go, żeby dał jej ostatnią szansę na występ i pożegnanie się z publicznością. Potwór wietrzy podstęp, lecz jest zbyt prostoduszny i nie potrafi odmówić pięknej artystce. Niechętnie, ale w końcu zgadza się, aby Irina jeden jedyny raz wyszła do cyrku, pod warunkiem, że obieca mu, że wróci do jego nory. Trapezistka składa uroczystą przysięgę, że tak właśnie zrobi, a potwór z ciężkim sercem odprowadza ją do wylotu studzienki i kiedy otwiera klapę, mówi powstrzymując z trudem łzy, że będzie tu na nią czekał.

Kilka godzin później z namiotu dobiegają oklaski oznaczające koniec ostatniego spektaklu tego wieczoru. Rozbawiona publiczność wychodzi z cyrku, ale mokre od łez oczy potwora nie znajdują pośród nich drobnej i bladej trapezistki. Godziny mijają, a Irina nie wraca i potwór zdaje sobie sprawę, że został przez piękną i przebiegłą Rosjankę oszukany. Pomimo tego, czeka na nią u wylotu studzienki aż do świtu i dopiero kiedy pierwsze promienie wschodzącego słońca zaczynają drażnić jego oczy nienawykłe do dziennego światła, potwór opuszcza klapę i zrezygnowany wraca do siebie, aby rzucić się z rykiem na legowisko.

Zmęczony płaczem zapada w twardy sen, z którego budzi się nagle w środku dnia, wyczuwając czyjąś obecność. Zanim zdąży rozetrzeć sklejone od snu ślepia, zostaje zarzucona na niego sieć. To Irina, która dobrze zapamiętała drogę do jego kryjówki, wróciła do niej, aby spełnić swoją obietnicę. Jednak zrobiła to nie sama, tylko w towarzystwie siłacza, linoskoczka i tresera tygrysów, którzy unoszą zawiniętego w sieć potwora.

Trapezistka z kompanami zabiera swojego więźnia do cyrku, gdzie zakuty w kajdany ląduje w kącie basenu dla fok. Jednooki treser kłuje go harpunami i torturuje suszarką do włosów, aby przyuczyć do tańca i podbijania nosem piłki plażowej, do czego jednak potwór zupełnie nie ma talentu.

W końcu karzeł hipnotyzer wymyśla dla niego specjalny numer, który polega na tym, że potwór w piżamie pacjenta szpitala psychiatrycznego jeździ wokół areny na jednokołowym rowerze unikając trafienia nożami rzucanymi przez odzianego we frak i cylinder karła. Pośrodku sceny rozgrywa się kłótnia dwóch klaunów i kiedy ryży chce zdzielić wielką, dmuchaną maczugą białego, bierze potężny zamach i trafia potwora w pysk, strącając go do wanny pełnej kleistego szlamu. Publika ryczy ze śmiechu, a potwór kładzie się na plecach i dzięki skrzelom umieszczonym za uszami wytrzymuje na dnie wanny długie minuty, kiedy żonglerzy, ekwilibryści i iluzjoniści zabawiają widownię pokazami swoich sztuk.

Leży pod warstwą szlamu tłumiącego dochodzące z zewnątrz dźwięki i pomimo tego, że cierpi na chroniczne zapalenie spojówek, a od świateł reflektorów bolą go oczy, potwór obserwuje przez mętne błoto jak w powietrzu nad nim wiruje trapezistka, której nigdy nie przestał kochać, pomimo tego, że go zdradziła. Kiedy biały klaun przysiada na brzegu wanny, aby zapalić papierosa, potwór wyskakuje nagle rozbryzgując błocko, wystraszony pajac wpada do kadzi przebierając niezdarnie uniesionymi nogami, publiczność wiwatuje, a karzeł hipnotyzer kłania się w pas.

To powtarza się każdego wieczoru i kiedy potworowi wydaje się już pewne, że skończy swój nędzny żywot jako atrakcja cyrkowa, okazuje się, że ta bajka ma szczęśliwe zakończenie.

Podczas jednego z pokazów dochodzi do wypadku. Partner Iriny, trapezista Siergiej, którego porzucił poprzedniej nocy kubański kochanek, popełnia drobny błąd w synchronizacji. Podczas potrójnego fikoła nie udaje mu się zahaczyć w powietrzu nogami z Iriną i oboje lecą w dół. Spadający Siergiej sam przy tym ginąc zabija karła hipnotyzera, a upadek Iriny szczęśliwie amortyzuje tłusta foka, choć niestety sama traci przy tym życie. Wykorzystując ogólne zamieszanie jakie nastaje w cyrku, potwór wyskakuje z wanny, porywa ciało nieprzytomnej trapezistki i znika z nim w czeluściach pierwszej napotkanej studzienki.

Irinie udaje się przeżyć upadek, jest jednak sparaliżowana od głowy w dół. Potworowi to nie przeszkadza i obiecuje jej, że jak to w bajkach bywa, będą mogli teraz żyć w jego norze, z dala od ludzi, długo i szczęśliwie. Trapezistka, która wskutek szoku pourazowego traci także mowę, nie protestuje, co potwór bierze za dobrą monetę i troskliwie karmi ją znalezionymi w ścieku frykasami z tuńczyka. A raz do roku, po kolacji, potwór zarzuca sobie Irinę na plecy i pełznie z nią do wylotu studzienki, aby mogła nacieszyć wzrok widokiem podświetlonego cyrku i posłuchać na żywo orkiestry grającej "Marsza Gladiatorów".

Free Web Hosting