Ponury los wielkomiejskiego przycinacza
Señor Enrique, pozornie zwyczajny ogrodnik, po całym dniu okaleczania roślin i nadawaniu im kwadratowych form geometrycznych dręczony jest przez głębokie poczucie winy i wstydu. Wracając do swojego położonego na ubogich przedmieściach domu czuje się zmuszony kupić butelkę taniego mezcalu i po szybkiej kolacji upić się do utraty świadomości. W snach nawiedzają go koszmary, mściwa roślinność szuka okazji do wyrównania rachunków. Wielkie drzewa stukają nerwowymi gałęziami w okna, drapieżne pnącza wspinają się po ścianach, przebiegłe kaktusy wyłażą z doniczek i pełzną w jego stronę. Señor Enrique budzi się z krzykiem i widzi, że za oknem już świta. Szybko się ubiera, chwyta nożyce, wkłada kapelusz na głowę i rusza do miasta ciąć równo i bezlitośnie podłe zielska, które prześladują go po nocach.
Wyniszczająca obie strony walka trwa już od wielu lat i każdej jesieni, przy okazji urodzinowych podsumowań, coraz wyraźniejsza staje się porażka człowieka. Rośliny nieustannie odrastają dążąc do zburzenia form nadawanych im przez nożyce señora Enrique w miejsce każdej obciętej gałązki wypuszczając dwie nowe i bujnie zarastają coraz większe partie jego niespokojnych snów, podczas kiedy sam señor Enrique coraz bardziej więdnie zewnętrznie, wewnętrznie schnie i ogólnie parcieje.
Za radą znajomych, wykorzystując przysługujące mu ustawowo kilka razy w roku dni wolne robi sobie przerwę od alkoholu i bierze udział w szamańskich sesjach. Podczas peyotlowych tripów doznaje imponujących kubistycznych wizji, w których zwiedza cudowne światy wielkich metropolii zbudowanych z liściastych prostopadłościanów i zielonych sfer unoszących się w powietrzu.
Niestety powrót do twardej, podlewanej mezcalem, rzeczywistości codziennej jest zawsze brutalny, szalone kłącza atakują ze zdwojoną siłą, wściekle burząc i rozsadzając te uporządkowane struktury narzucają jego jaźni bezwzględny terror organicznego chaosu. Po pięknych, minecraftowych pejzażach o jasno i wyraźnie zdefiniowanych kształtach zostają rozmyte i trudne do zidentyfikowania wspomnienia brył jak z prymitywnej scenografii trójwymiarowych gier na wczesne komputery o ośmiobitowej architekturze, ulotne przebłyski trudne do utrzymania w wyobraźni atakowanej ze wszystkich stron przez dziki rozrost rozbuchanej flory.
Przycinając szatę roślinną señor Enrique jałowo snuje ponure rozważania na temat swojego położenia i choć nic z tego nie wynika, zdaje sobie doskonale sprawę, że długo tak dalej nie pociągnie, a jego marny los jest najprawdopodobniej przesądzony. Wie, że wielu jego znajomych ogrodników, nie mogąc znieść tej sytuacji poddaje się i ulega nałogom, popada w depresję, dokonuje samookaleczeń odcinając sobie nożycami części wystające z ciała, albo targa się na swoje ogrodnicze życie. Tylko nieliczni potrafią poradzić sobie z takim ciężarem, dzięki potężnej sile woli udaje im się zachować równowagę psychiczną i wyrwać z tego bagna, najlepsi mogą nawet zostać fryzjerami.