Nie tu i nie teraz
Necucacoyotl Esquivel nigdy nie potrafił się skupić na prowadzonych przy stole dyskusjach o niczym, a jego umysł w naturalny sposób odpływał, żeby pogrążać się w coraz bardziej wymyślnych i perwersyjnych fantazjach. Stopniowo budując napięcie i dodając za każdym razem kilka nowych szczegółów tworzył w wyobraźni rozbudowane, apokaliptyczne scenariusze. W jego wizjach Armagedon czasami miał formę szybkiej i brutalnej katastrofy, a czasami przybierał postać powoli rozwijającej się, wyrafinowanej zagłady.
Podczas kolejnej bezdusznej nasiadówy, kiedy eleganccy (i pięknie wyglądający) nudziarze jak zawsze przekonywali się kto ma lepszy lifestyle i porównywali dane na temat tego kto, co, gdzie, kiedy i za ile, Necucacoyotl Esquivel zastanawiał się, czy gdzieś tam daleko, miliony lat świetlnych stąd, istnieją może jakieś inne światy, skolonizowane przez obce i bardziej zaawansowane od naszej cywilizacje, gdzie dominują wysoko rozwinięte rasy insektów kilkaset razy większych od ludzi, których zjadają jak pestki słonecznika, roztrzaskują bez powodu kapciami i gazetami, hodują do pracy na dożywotni etat w zatłoczonych ulach, a ludzie mogą im się co najwyżej od czasu do czasu odgryźć, albo wbić im jakąś małą szpileczkę.
Tego wieczoru, kiedy rozmowa krążyła wokół tematu steków z delfina albo które linie lotnicze podają najlepsze torby na wymioty, Necucacoytl Esquivel spędzał bardzo przyjemne chwile trwające eony. Jego dusza wędrowała po odległych wymiarach, gdzie obserwował skróty z przyszłości. Był świadkiem jak nagle okazało się, że całe życie na Ziemi jest jedną, wielką hodowlą założoną w epoce prekambryjskiej i zostawioną, żeby się sama rozwijała, a kiedy jest już dojrzała i przepełniona i liczy jakieś 200-300 miliardów mieszkańców zasiedlających okoliczne satelity, pojawiają się gigantyczne stonogi, skorki i pasikoniki z Kosmosu, żeby zebrać plony.