Nad Tatrou sa blýska
Apokalipsa wyglądała tak, jak zawsze to sobie wyobrażał. Rosnące hordy ludzi przemienionych w zombie sukcesywnie przejmowały kontrolę nad kolejnymi dzielnicami płonącego miasta. Pozostałych przy życiu niedobitków potwory wyciągały z domów i wgryzały im się z pasją w tętnice. Kilka minut po wykrwawieniu zwłoki podnosiły się i dołączały do grupowych poszukiwań świeżej krwi.
Upadek cywilizacji trwał już od kilku dni, chmury gęstego dymu zasnuwały poszarzałe niebo, z dołu dobiegało go jęczenie, warczenie i zgrzytanie żywych trupów. Jeszcze wczoraj mógł dostrzec ciemne sylwetki kilku innych ludzi, którzy jak on wspięli się na sąsiednie słupy energetyczne, ale wszyscy najpewniej pospadali ostatniej nocy. Został sam i obserwując z góry szalejący na ulicach Armagedon czuł, że dłużej tego już nie wytrzyma. Sine pośladki odmawiały siedzenia na wąskiej, stalowej żerdzi, łydki drżały i uginały się pod własnym ciężarem, piekące od gryzącego dymu oczy zamykały się z braku snu i wiedział, że za chwilę runie w nerwowo kłębiące się pod nim zastępy wygłodniałych ludojadów.
A jednak nie opuszczał go programowy optymizm, którym zaraził się z krążących w internecie memów i przed śmiercią postanowił opublikować pożegnalne selfie na działającym jeszcze Instagramie.
- Może są gdzieś jacyś ludzie - myślał - którym uda się przetrwać to piekło i ktoś, kiedyś znajdzie to i zobaczy...
Wysunął jak najdalej rękę z telefonem i kiedy szukał idealnego kąta z widokiem na swoją osmoloną twarz oraz płonące w tle miasto, wychylił się za bardzo i zachwiał. Usiłował wrócić do pionu, ale pojął, że nie da rady i niechybnie poleci w dół. Chwycił wtedy w bezwarunkowym odruchu desperacji kabel pod wysokim napięciem doznając potężnego trzepnięcia, a kciuk szarpanej skurczami dłoni nacisnął migawkę i utrwalił jego dramatycznie zaglądające w obiektyw oblicze.
Zginął błyskawicznie usmażony zanim zdążył wybrać jakiś fajny filtr i opublikować swojego ostatniego, świetnego zresztą, selfika podanego z sałatką przewrotnych hasztagów o nieostrożności na wysokościach, która uratowała go od losu gorszego niż śmierć.