Mroczne oddziaływania
Xochitl Flores, pielęgniarka zatrudniona w jednym ze szpitali meksykańskiej stolicy, nie czuje się ostatnio najlepiej. Wraca z nocnego dyżuru zmęczona po nieprzespanej dobie, a jej jedynym pragnieniem jest położyć się na kanapie i zamknąć wreszcie oczy. Pociesza się myślą, że jej mąż, kierowca ciężarówki jest w trasie do Veracruz i uda się jej odpocząć, bo Huitzilopochtli Hernández nie będzie krzyczał, jak to ma w zwyczaju, podczas oglądania meczu na włączonym na cały głos telewizorze.
Jej praca wielkomiejskiej pielęgniarki na ostrym dyżurze jest wyczerpująca fizycznie i psychicznie. Przeplata stresujące okresy napięcia i dłużącej się w nieskończoność nudy. Są chwile, w których nic się nie dzieje, a zaraz później seriami przywożą pociętych, awanturujących się pijaków, niedoszłych samobójców i narkomanów, którzy przedawkowali i których trzeba w pośpiechu ratować. Kiedyś znosiła tę pracę dobrze, być może dlatego, że była młodsza, ale ostatnio stawało się to dla niej coraz cięższe i aby łatwiej przetrwać tę całonocną huśtawkę nastrojów, Xochitl Flores zaczęła korzystać z tego, że miała klucze do lekarskiej gabloty i wspomagała się podkradanymi z niej farmaceutykami. Koktajle stymulantów i dysocjantów z niewielką domieszką halucynogenów pozwalały jej utrzymać się na nogach, ale po ich zażyciu nie mogła zasnąć nawet na chwilę i w bezsennych okresach przestoju, kiedy na izbie przyjęć nic się nie działo, pisała w zeszycie notatki do swojej książki.
Chociaż jej tura skończyła się o ósmej rano i Xochitl Flores wyszła z oświetlonego jarzeniówkami szpitala na słoneczną ulicę, nadal odczuwa działanie zażytych w nocy leków, które potęgowane jest przez zmęczenie oraz brak snu i objawia się jako lekkie podbicie percepcji. Świat wydaje się jej nieco dziwny, pejzaż ambientalnych dźwięków miasta działa na jej świadomość poszerzająco, kolory sprawiają wrażenie bardziej nasyconych i Xochitl Flores zdecydowanie wyraźniej widzi szczegóły, na które normalnie nie zwracałaby uwagi. Wszystkie detale ruszają się, pełzają i kłócą o jej uwagę, aż Xochitl Flores postanawia skoncentrować wzrok na jednym punkcie i dostrzega pośród tego bogactwa leżącą na chodniku złotą monetę.
Przystaje, a kiedy schyla się, aby ją podnieść, ostry ból przeszywa jej plecy i paraliżuje ją naginając w stalowym uchwycie ku ziemi. Xochitl Flores nie może wyprostować lędźwi i utrzymuje się, lekko kiwając ciałem, w dziwnie zgiętej nad chodnikiem pozycji. Próbuje zrozumieć, co jej się przytrafiło, a intuicja podpowiada stanowczym i pewnym siebie głosem wewnętrznym, że wszystko wskazuje na efekty działania voodoo. Z początku wydaje jej się to absurdalne i niemożliwe, przecież jest dobra i nikomu nic złego nigdy nie zrobiła, jakiej zdradliwej osobie mogłoby zależeć na tym, żeby mścić się, rzucając na nią okrutne czary? Jednak po chwili zaczyna rozumować racjonalniej i kiedy przebiega w myślach listę potencjalnych wrogów, nabiera podejrzeń typując trzy możliwości, które wydają jej się w tej chwili najbardziej prawdopodobne.
Po pierwsze: sąsiedzi z naprzeciwka. Kiedyś żyła z nimi w wielkiej zażyłości, ale od czasu jak zaproszono ich razem na spotkanie, podczas którego zostali zwerbowani i zaczęli działać w tej samej sieci network marketingu, rozwinął się cichy konflikt o terytorium i obustronne oskarżenia o podkradanie sobie znajomych i próby konwersji ich na dystrybutorów cudownych pigułek z ekstraktami roślinnymi. Po drugie: spisek farmaceutów. Xochitl Flores przypomina sobie, że ostatnio kilkakrotnie wyraziła w komentarzach opublikowanych w sieci swoją sympatię dla ruchu antyszczepionkowców i teraz przychodzi jej do głowy wątpliwość, czy ten atak nie może być przypadkiem ostrzeżeniem ze strony koncernów farmaceutycznych? Po trzecie: służby specjalne Reptylian. W swojej książce, którą inspirowana środkami chemicznymi pisze podczas bezsennych dyżurów nocnych, Xochitl Flores ujawnia nieznane fakty, demaskuje sekretne mechanizmy, stawia niewygodne hipotezy, które każdemu człowiekowi potrafiącemu myśleć niezależnie wyłożą jak na tacy odpowiedź na pytanie dlaczego Marilyn Monroe, księżna Diana i Andrzej Lepper musieli zginąć, a to się projektantom Nowego Porządku Świata oczywiście podobać nie może.
Ale kiedy jej rozbiegany wzrok stabilizuje się nieco, nabiera ostrości i skupia na podłożu, Xochitl Flores w przebłysku jasności umysłu zauważa, że błyszczący przedmiot, który kilkanaście sekund temu chciała podnieść z ziemi, nie jest złotą monetą, tylko kapslem od piwa marki Indio. Czuje wtedy falę otrzeźwienia, magiczny ucisk poluzowuje, a urojona moneta zwraca jej uwagę, że wiara w czary to chyba nie najlepszy sposób na tłumaczenie sobie takich zjawisk jak ból pleców u kobiety w jej wieku w XXI wieku. Xochitl Flores podpiera się dłonią w krzyżu, żeby złagodzić nieco bolesne objawy lumbago, zaciskając zęby prostuje się i sztywnym krokiem człapie do domu, żeby jak najszybciej zażyć ibuprofen i coś na sen.
W tym samym czasie, w małym mieście położonym pięćset kilometrów na południowy wschód, w ciemnej komórce wypełnionej rupieciami siedzi po turecku Nayelli Pech. Na co dzień pracuje jako kelnerka w przydrożnym zajeździe, ale dzisiaj poprosiła o dzień wolny, aby zająć się swoimi sprawami. W jej żyłach płynie gorąca krew afrykańskich niewolników przywiezionych przez Hiszpanów do pracy na plantacjach trzciny cukrowej, a jej skóra jest wyjątkowo ciemnej karnacji. Jej mokre od potu ciało odbija światło świec stojących na obwodzie okręgu usypanego z drobnych ziarenek białego, karaibskiego piasku i które Nayelli Pech gasi teraz jedną po drugiej. Pośrodku kręgu leży sztylet, głowa kota, w którego pustych oczodołach umieszczone są dwa złote dyski - jedna moneta i jeden kapsel od piwa, czarno-biała fotografia Andrzeja Leppera, a obok niej flakon wypełniony tłustą, ciemną mazią, w której uwięziona jest dusza lidera Samoobrony. Z zawieszonych do góry nogami bezgłowych zwłok kota skapują ostatnie krople krwi na szmacianą laleczkę o karykaturalnej twarzy kobiety w średnim wieku. Łebki długich szpilek wystających z jej pleców tworzą barwną koronę, jej usta są pełne kolorowych tabletek, a na czole laleczka ma rozsmarowaną plamę tłustej, ciemnej mazi.
Po skończonym obrzędzie magicznym Nayelli Pech wstaje, zamyka na kłódkę drzwi komórki i nago idzie przez gęsto porośnięty tropikalną zielenią ogród do małego, parterowego domu. Odsuwa moskitierę i wchodzi do środka. Z głośno grającego telewizora dobiega jazgot bloku reklamowego nadawanego po skończonym meczu, obok kanapy leżą butelki po piwie, a na niej śpiący słodko nagi, łysy mężczyzna z gęstym wąsem i wielkim brzuchem. Zmywając z rąk kocią krew, Nayelli Pech patrzy na niego z czułością, a jej serce rozpiera pełne pazernej tęsknoty pragnienie, aby Huitzilopochtli Hernández został na zawsze u niej w Veracruz i nigdy już nie wrócił do stolicy i do tej swojej chorej i szalonej wiedźmy.