Mój nos
Cudownie jest! Drzewa zaczynają się zielenić i puszczają pierwsze pąki, a upojne wiosenne aromaty przesycają rozgrzewające się powietrze. Ta pogodna aura doskonale współgra z moim nastrojem, kiedy wracam z gabinetu doktora Beautteauxe'a. Powiedział mi, że jest niezmiernie zaskoczony tym, jak wszystko przepięknie się goi i dodał jeszcze, że wyglądam ślicznie i świeżo jak Królowa Wiosny. Te miłe słowa polały miodu na moje serce, przez co cały świat wydaje mi się być miejscem wspaniałym i pełnym pozytywnej harmonii. Przyroda miejska buzuje, eklektyczne rozwiązania architektoniczne wprawiają mnie w nieustający zachwyt, a obcy ludzie na ulicy życzliwie posyłają mi spojrzenia wyrażające podziw i uśmiechają się do mnie przyjaźnie. Czuję się naprawdę szczęśliwa w moim ciele i nie widzę w tym nic dziwnego czy żenującego, kiedy pomyślę, że zasługuje ono na to, aby Anna i Robert Lewandowscy zaczęli obserwować je na Instagramie.
Kiedy nagle, tragedia! Ktoś otwiera drzwi jednego ze sklepów w taki sposób, że pada na nie odbicie szyby wystawowej, w której odzwierciedla się mój podświetlany przez wiosenne słońce profil. Przez chwilę jest mi dane popatrzeć na mój nos w nowym świetle i pod nowym kątem. Dlaczego nikt mi tego nie powiedział? Przecież ten nos jest po prostu straszny! Drzwi się zamykają, mój nos znika ze szkła, a ja zamieram w przerażeniu i staję jak sparaliżowana. Nie może być!
Niestety, ujrzawszy raz prawdę w całej pełni jej bezwstydnej nagości, nie potrafię dalej oszukiwać się i udawać, że jest ona odziana w piękne szaty. Szpetny profil nosa zupełnie nie pasuje do kształtu twarzy, gryzie się z linią podbródka, brutalnie burzy delikatną harmonię, jaka rysuje się w trójkącie spinającym niewielką wklęsłość pośrodku czoła z wierzchołkami kości policzkowych. Olaboga! Jestem najbardziej szkaradną kobietą na tym obłudnym świecie pełnym brzydoty i wszechobecnej ohydy. Dociera wtedy do mnie, że aktualna pora roku jest mocno, mocno przereklamowana i doprawdy trzeba być chyba ślepym, aby nie widzieć, jak wiele jej brakuje do wiosny w Cuernavaca czy lata na Holbox, a nawet jesieni w Los Cabos. Otaczające mnie budynki porażają wręcz swoją szpetotą, ale najbardziej bolą drwiące spojrzenia tych sztucznych masek zastygłych w krzywych grymasach, kiedy zdaję sobie sprawę, że obcy ludzie wcale nie uśmiechają się przyjaźnie, tylko patrząc na mnie z pogardą i cynicznie chichocząc, naigrywają się po cichu z mojego krzywego nosa!
Jestem całkowicie zdruzgotana tym spostrzeżeniem i czuję się tak źle, jak nigdy wcześniej w całym moim życiu. Wiem, że tak podłego nastroju nie poprawią mi żadne zakupy, odwiedziny u fryzjera ani nawet nowy tatuaż. To koniec, jestem już na dnie otchłani i zastanawiam się, jakie wino jest najlepsze do popicia opakowania tabletek nasennych, kiedy przypomina mi się przeczytana niedawno złota myśl, nie pamiętam już czy u Osha czy u Coehlego, która mówi, że nawet w trudnych sytuacjach nie wolno się poddawać, tylko zawsze trzeba myśleć pozytywnie. Postanawiam spojrzeć na szalejącą wokół mnie burzę, nie jak na problem, ale jak na wyzwanie i burza mija, chowa się w tunelu, światełko na jego końcu okazuje się wychodzącym zza chmur słońcem, a ja czuję, jakby wszechświat uśmiechnął się do mnie i puścił dyskretne, ale sympatyczne oczko.
Wyjmuję z torebki lusterko i za pomocą skierowanego nań obiektywu mojego telefonu oglądam na ekranie koszmarny nos pod kątem zbliżonym do tego, jaki ukazał mi się w sklepowych drzwiach. Krytycznym okiem rzeczowo oceniam sytuację i stwierdzam, że taki nos w żadnym wypadku nie kwalifikuje się do wystawiania na widok publiczny. Jego kształt jest tak odrażający, że wydaje się niepojęte, jak w ogóle mogłam to ignorować i do tego jeszcze błędnie odczytywać szydercze uśmieszki ludzi złośliwie przypatrujących mu się na ulicy. Ale przecież - zaczynam w końcu myśleć w sposób kreatywny - wystarczy wyskubać nieco inaczej i podretuszować lekko brwi, aby odwrócić od niego uwagę, do tego kilka drobnych korekt czoła, jeszcze podnieść odrobinę kości policzkowe, skórę naciągnąć po bokach ile się da, usta wtedy trzeba będzie obstrzyknąć, żeby pełniejsze były, podbródek też do poprawki, ale dzięki temu może uda się jeszcze tę twarz uratować, przekuć porażkę w sukces, pokazać hejterom, że kiedy osiągnę już kompletność, mogę zaiste wyglądać bosko i świeżo jak Królowa Wiosny! Jakżeby nie!
Osuszam rąbkiem chusteczki ostatnią łzę i zawracam w stronę gabinetu chirurgii estetycznej doktora Beautteauxe'a. Chociaż nie mam umówionej wizyty, jestem całkowicie przekonana, że jak zwykle znajdzie sposób, aby przyjąć swoją, co powtarza za każdym razem od wielu lat, ulubioną pacjentkę.