Marny koniec bohaterskiej księgowej

Marny koniec bohaterskiej księgowej

Północna część zachodu Miasta Meksyk, nie zważając na lejący się z nieba południowy żar księgowa Patricia wędruje przez wielkomiejską pustynię na wschód. Przygniatające masy gorącego powietrza dają jej mocno w kość, ale ona nie zdejmuje marynarki, maszeruje samotnie obserwowana jedynie przez jaszczurki leżące na krawężnikach i wysoko nad nią szybujące zopilotes.

Samotna księgowa zmierza na spotkanie z Zarządem Korporacji, bandą bezwzględnych łotrów i prawników, sprawców przejęcia fabryki sandałów w San Bartolo, jej zakładu pracy, w którym spędziła całe swoje życie. Najpierw, jeszcze jako dziecko, pomagała zatrudnionej tam matce, żeby później odziedziczyć po niej rodzinne stanowisko i dzięki zawziętemu uporowi awansować startując z poziomu zwykłej pakowaczki przez wszystkie szczeble kariery, aż do osiągnięcia statusu pełnoetatowej księgowej. A teraz, chciwy i bezduszny międzynarodowy koncern obuwniczy produkujący tanie klapki z plastiku przejął fabrykę, w której pracowała już jej pełnej krwi indiańskiej praprababka i zamierza ją zrestrukturyzować.

Kiedy Patricia dociera do zakładu jest spocona, odwodniona i zmęczona marszem w pełnym, południowym słońcu jak Krzyżacy zmuszeni do czekania na bitwę pod Grunwaldem. Zostaje wprowadzona przez oziębłą asystentkę do klimatyzowanej sali narad, w której przy okrągłym stole siedzą chytrzy Chińczycy i cyniczni Gringo w garniturach pijący zimną wodę mineralną z kawałkami cytryny. Patricia boleśnie odczuwa swoją samotność i nieadekwatność stając twarzą w twarz naprzeciw emanujących pewnością siebie absolwentów renomowanych uczelni dla rekinów międzynarodowego biznesu ze złotymi spinkami do mankietów, kiedy ona oprócz wyschniętych i spękanych warg ma tylko jedną, starą, skórzaną teczkę, średnie wykształcenie i pensję poniżej średniej krajowej, wydawaną w całości na samotne utrzymanie tuzina młodszego rodzeństwa i własnych dzieci, których bezużyteczni ojcowie odsiadują wyroki w rozrzuconych po kraju zakładach karnych i nie stać jej ani na komórkę, ani nawet na autobus. Po wejściu do sali narad Patricia jest ignorowana przez Zarząd, Chińczycy i Gringo mają w uszach małe, bezprzewodowe słuchawki i nie zwracają na nią uwagi zajęci przeglądaniem papierów i telefonów komórkowych. Patricia chrząka i porusza wargami szepcząc pod nosem niewyraźne słowa, ale dopiero kiedy zdobywa się na odwagę i uderza teczką w stół, członkowie Zarządu podnoszą wzrok znad papierów i ekranów. Wtedy Patricia drżącym, zeschniętym głosem wydobywającym się z zatkanego ulicznym kurzem gardła wygłasza swoją nieudolnie skonstruowaną tyradę, pełną odwołań do new age’owych ideałów, socjalistycznych dogmatów i fundamentów starożytnych religii judeochrześcijańskich. Próbując bezskutecznie oprzeć swoje mętne wywody na biblijnych cytatach i ezoterycznych spekulacjach popartych teoriami myślenia pozytywnego, pomimo formalnych braków w wykształceniu i wiedzy na temat zarządzania próbuje przeciwstawić się w swoim samotnym wystąpieniu przeciwko nieetycznym, jej zdaniem, zakusom międzynarodowego konsorcjum motywowanego wyłącznie chciwością w swoich planach restrukturyzacji fabryki sandałów w San Bartolo dającej zatrudnienie kilku tuzinom samotnych matek, inwalidów, nastolatków z rodzin patologicznych, bezzębnych starców i innych jednostek, skazanych na pewną klęskę i pożarcie na okrutnym rynku pracy. Ale nie jest jej dane dokończyć mowy, nad którą pracowała wieczorami przez ostatnie tygodnie, jeden z członków Zarządu w pół słowa otwiera ogień i zaraz dołącza się do niego reszta, Patricia zostaje zmiażdżona i podziurawiona ze wszystkich stron seriami przeszywających argumentów i doskonale udokumentowanych racji, których nie rozumie, ani na które nie potrafi odpowiedzieć, tylko stoi i patrzy nawet nie słuchając, kiedy korporacyjni prawnicy nie dają jej żadnych szans, jej strategia obronna jest ośmieszana i wyszydzana przez weteranów negocjacji na szczeblu międzynarodowym, aż w końcu otwierają się drzwi i oziębła asystentka wyprowadza Patricię z klimatyzowanej sali narad, prosto w lepki i duszny upał fabrycznej hali, gdzie przejmuje ją dwóch ochroniarzy w czarnych uniformach ze złotymi naszywkami. Kiedy pokonana Patricia jest prowadzona po raz ostatni ku bramie wyjściowej z firmy, w której spędziła całe życie, jej współpracownicy pochowani w swoich boksach i pochyleni nad maszynami udają pełną koncentrację na szyciu i klejeniu podeszw, z góry żegna ją rechot stojących na przeszklonej galerii i palących cygara członków rady Zarządu, jedynie dwunastoletnia przekupiona lub zaszantażowana, a może po prostu psotna dziewczynka, pomagająca jak ona niegdyś matce na stanowisku pakowaczki, podbiega do niej i jedną ręką głaszcząc w geście pocieszenia po zgarbionych plecach, drugą wkłada jej do kieszeni żywego grzechotnika.

Przepędzona z fabryki Patricia wychodzi na ulicę, jest jeszcze bardziej gorąco niż przed spotkaniem, ona maszeruje przed siebie nieobecnym spojrzeniem ignorując otoczenie - wędrowne krzaki toczone przez wiatr, jaszczurki leżące na krawężnikach, bandy miejscowych zbirów i meksykańskich rewolwerowców odzianych w kolorowe opończe obserwujących ją złowrogim wzrokiem z przydrożnych spelunek. W jej głowie tłucze się tylko jedna myśl, żeby zarobić teraz na utrzymanie tylu dziatek, będzie musiała zaakceptować propozycję Madame Commerciale, kanadyjskiej burdelmamy oferującej pół etatu na nocną zmianę w jej podłym przybytku upadłości w Colonia Algarín. Z zamyślenia wyrywa ją hamująca z piskiem opon wielotonowa ciężarówka wioząca mąkę albo złoto, z szoferki wychyla się czerwona z wściekłości twarz kierowcy. Twarz krzyczy do niej ostrzeżenie, ale jest już za późno. Wszystko rozgrywa się w ułamkach sekund. Jeden czerwonoskóry zeskakuje ze skały i podrzyna jej od tyłu gardło, jego towarzysz klęka przy jej opadających zwłokach i dokonuje kilku sprawnych nacięć na czerepie, po czym energicznym ruchem odrywa jej czuprynę od czaszki. Zanim zopilotes, kojoty i muchy całkowicie pokryją ciało księgowej, dwóch bezdomnych zabiera starą skórzaną aktówkę zawierającą garść mało istotnych papierów, klucze i kilka suchych placków kukurydzianych. Bielejący w słońcu szkielet bohaterskiej księgowej jeszcze przez wiele lat będzie straszył wchodzących do fabryki sandałów w San Bartolo, zarządzanej bez litości przez bezwzględny Zarząd międzynarodowego koncernu.

Free Web Hosting