Leśna przygoda
Na ulicach wielkiego miasta Julián zawsze czuł się jak w więzieniu, sztucznym środowisku, w którym doskwierały mu nieustanny hałas, pośpiech i alienacja w tłumie anonimowych ludzi ze słuchawkami w uszach, słuchających każdy sobie własnego techno.
Po długim okresie zimowej izolacji doznawał szczególnie palącej potrzeby bliskiego kontaktu z naturą, dlatego w księżycową jasną noc poprzedzającą pierwszy dzień wiosny spakował mały plecak i zdecydował się uciec, choć na kilka godzin, do podmiejskiego lasu. Wysiadł na pętli z ostatniego trolejbusu i pomaszerował na polanę, znaną mu dobrze z cosobotnich spotkań grupy miejscowych miłośników przyrody i upojnie teraz pachnącą świeżym kwieciem.
Już od pierwszych chwil w zielonym sanktuarium Julián podziwiał, jak pięknie funkcjonuje natura, która z niezrównaną precyzją wygrywa odwieczną symfonię harmonijnie samoregulujących się ekosystemów. Pragnął czuć na skórze oddech i bicie serca Matki Ziemi i w mistycznym rytuale celebrować swoją komunię ze środowiskiem. Z kieszeni dżinsów wyjął małe zawiniątko i dla uczczenia święta wiosny oraz osiągnięcia pełniejszego zjednoczenia z naturą zjadł kilkanaście trzymanych na specjalną okazję nasion bielunia dziędzierzawy.
Kiedy potrzeba pełniejszego kontaktu stała się nie do wytrzymania, w romantycznym geście zbratania z przyrodą Julián rozebrał się do naga i położył na miękkim dywanie z młodej trawy. Doszło do zbliżenia z łonem natury, a on zatopił się w nim i całym ciałem zaczął uprawiać głęboki earthing. Leśne otoczenie intensywnie działało na wszystkie jego zmysły i pozwalało mu osiągnąć ten magiczny wymiar, w którym Julian rozkoszował się spokojem, jaki można znaleźć w ciszy oraz doświadczał, jak każdą komórkę jego ciała penetrował przenikający wszystko duch przyrody.
Ten błogostan został przerwany nagle, kiedy czyjeś mocne ręce chwyciły go w pasie i obróciły na brzuch, uniosły jego biodra ku górze i Julián poczuł, jak jego pośladki penetruje coś twardego i ruchliwego. Nie udało mu się wyzwolić z pełnych pasji uścisków i pomimo gwałtownych protestów został kilkakrotnie zsodomizowany przez Carlosa, powracającego do społeczeństwa recydywistę, który świętował koniec piętnastoletniej odsiadki i opijając to wydarzenie od rana, skończył pierwszy dzień wolności na leśnej polanie. Kiedy potężny kac obudził go w środku nocy i Carlos zorientował się, że leży niczym śmieć porzucony w podmiejskich chaszczach, ograbiony i opuszczony przez przygodnych kompanów, poczuł się podle jak ostatni menel. Bezgranicznie samotny i wyobcowany w zgiełkliwym pomieszaniu życia, szedł w kierunku pętli trolejbusowej, a jego myśli krążyły niepokojąco wokół innej pętli, którą wyobrażał sobie, jak przerzuca przez grubą gałąź jednego z pobliskich drzew. Ten wisielczy nastrój został przerwany nagle, kiedy Carlos natknął się na Juliána. Po piętnastu latach spędzonych za kratkami, z czego większość w izolatce, niesamowity widok nagiego cherubina wijącego się w księżycowym świetle pośród kwiatów miał dla Carlosa magiczny wymiar, a jednocześnie niósł obietnicę zaspokojnia zwierzęcej potrzeby bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem.
Kiedy wyczerpany po wszystkim Carlos leżał paląc papierosa, doświadczał błogiej harmonii i snuł leniwe rozmyślania o kapryśnej naturze zmiennych kolei losu. Znajdując wygodne oparcie dla pleców w wyściełanej miękką trawą ziemi, patrzył w niebo i pławił się w poczuciu, że nawet taki upadły recydywista jak on, jest dzieckiem wszechświata nie mniej niż drzewa i gwiazdy i ma prawo być tutaj, a przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach jest to jednak piękny świat.