Ł jak whisky
Z przyciemnionego rogu sali, w którym siedzi niewidomy czarny pianista w czarnych okularach i czarnym garniturze, dobiegają pierwsze takty "Domingo Sombrío". Smutny kelner w śnieżnobiałej koszuli podchodzi do stolika i nalewa nam po dwa palce whisky z czarną etykietą. Milczący Mario patrzy ponurym wzrokiem na nieliczną o tej porze klientelę baru "Noir Viejo", wypija spory łyk ciemnego trunku i przeciąga dłonią po kilkudniowym zaroście z częścią włosów jeszcze czarnych, ale większością już siwych.
Piliśmy wspólnie tyle razy, że bez trudu rozpoznaję ten moment, w którym w gardle Maria nabrzmiewa etylowa potrzeba szczerości. Wiem, że zaraz wyleje z siebie nadmiar duszy i opowie mi jedną ze swoich romantycznych historii, ckliwy i lepki od nostalgii do dawnych czasów okruch minionej przeszłości. Intuicja mnie nie myli i Mario, prostując zgarbione nieco nad szklanką plecy, zaczyna:
- Wiesz, Zenon, kiedy siedzę w tym barze, piję whisky i słucham tęsknych dźwięków pianina, przypomina mi się pewna chwytająca za serce historia... - Mario przerywa i robi przydługą przerwę na celowe spotęgowanie napięcia dramatycznego, podczas której dopija zawartość szklanki i daje głową znak smutnemu kelnerowi, aby polał następną kolejkę. - ...było to dawno temu, kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych, jako początkujący reporter miejski stawiałem pierwsze kroki w "Excélsiorze". Pewnego wieczoru, w popularnym wtedy bistro z dansingiem miała miejsce strzelanina, a gangster Willy Santoro zginął razem z ochroną w zasadzce zastawionej przez ludzi jego największego wroga, Bernardo Buencubero z Guadalajary. Rannych zostało kilka postronnych osób, wybuchła panika, a elegancka klientela wybiegała z dansingu z krzykiem, tratując jedni drugich. Kiedy ucichło pierwsze zamieszanie, karawan odwiózł zwłoki Willy'ego Santoro do kostnicy, a gapie zaczynali się rozchodzić, uwagę przyciągała piękna kobieta o egzotycznie urzekającej urodzie. Mijały kolejne godziny, a ona stała przed lokalem i pomimo coraz późniejszej pory nie odchodziła z miejsca krwawej masakry. Dotarła do mnie plotka, że tajemniczą pięknością jest narzeczona Willy'ego Santoro, która czeka na niego wiernie, nie przyjmując do wiadomości, że jej ukochany pistolero poległ i nigdy już po nią nie przyjedzie. Jak głosiła wieść, mieszkańcy okolicznych kamienic, dobrzy ludzie wzruszeni niespotykaną w tych cynicznych czasach postawą, którą cechowała bezgraniczna wierność oraz absolutne oddanie, zaczęli przynosić jej jedzenie i wodę. Postanowiłem sprawdzić to na własne oczy i kiedy dotarłem na miejsce, zobaczyłem, że rzeczywiście, przed bistro z dansingiem, w którym zginął Willy Santoro, stała samotnie ponętna blondynka, śliczna jak laleczka, a wieczorny wiatr unosił jej zwiewną sukienkę, ukazując parę najbardziej zachwycających nóg, jakie w życiu widziałem. Wyjąłem notes, pióro i zacząłem zadawać pytania, ale zabójcza blondyna nie odpowiadała, tylko podrygiwała w miejscu i uśmiechała się smutno bez słowa. Im dłużej trwał ten dziwny wywiad, tym dobitniej odnosiłem wrażenie, że moja rozmówczyni nie rozumie ani słowa po hiszpańsku ani po angielsku i poszedłem do sklepu papierniczego na rogu po pomoc naukową. Wróciłem z globusem i podałem jej, a ona długo obracała kulę ziemską na wszystkie strony, a kiedy w końcu udało jej się odnaleźć właściwy kraj, postukała karmazynowym paznokciem w serce Europy i uśmiechnęła się smutno. Zadzwoniłem z budki i chwilę później podjechała taksówka, z której wysiadł Mariusz, mój znajomy od kieliszka i tłumacz przysięgły języka polskiego w mieście Meksyk. Mariusz zagadnął piękną nieznajomą w niezrozumiałych dla mnie słowach i po wysłuchaniu jej odpowiedzi, przełożył mi na hiszpański poruszającą historię samotnej blondynki. Na imię jej było Maryla i poznała Willy'ego Santoro podczas jego europejskich wakacji, w jednym z klubów nocnych Amsterdamu, gdzie on robił biznes, a ona pracowała jako tancerka erotyczna. Od pierwszego wejrzenia wybuchła między nimi miłość tak wielka, że bariera językowa nie była dla niej żadną przeszkodą i wracający następnego dnia do kraju Willy Santoro przywiózł Marylę ze sobą do Meksyku. Niestety, okrutny los sprawił, że już pierwszego wieczoru po przylocie leżał na podłodze dansingu podziurawiony jak sito kulami z broni ludzi Bernardo Buencubero z Guadalajary, a Maryla nagle znalazła się na ulicy zupełnie sama i nie wiedziała, co ma dalej ze sobą zrobić.
Mario dopija whisky, a smutny kelner przysuwa się dyskretnie i nalewa następną kolejkę. Słuchamy chwilę, jak czarny pianista gra ze skrywanym entuzjazmem dołującego bluesa. Choć wyznam, że osobiście wolę napić się tequili na tarasie i zamiast smętnych kawałków posłuchać czegoś żywszego, na przykład Sepultury, to pogrążanie się w tych ponurych klimatach, kiedy spotykam się z Mariem i pijemy na smutno whisky w barze "Noir Viejo" ma tę zaletę, że zawsze usłyszę od niego jakąś mroczną historię z dawnych czasów, która po drobnych korektach jest gotowym opowiadaniem. Nie inaczej jest i tym razem, choć wydaje się jednak, że brakuje jeszcze zakończenia.
- Co dalej z Marylą? - pytam.
- Maryla? Dzięki pomocy konsularnej udzielonej przez pracowników powiadomionej przeze mnie ambasady udało jej się szczęśliwie powrócić do rodzinnego Ciechocinka.
Stukamy się szklankami.
- Za stare, dobre czasy... - mówi Mario i łykając whisky, niesiony dźwiękami jazzującej solówki, pogrąża się w zadumie o bezpowrotnie minionym świecie zaludnianym przez stylowo ubranych w stroje z epoki gangsterów o romantycznych nazwiskach i ich egzotyczne narzeczone, przypominające wirujące seksem gwiazdy kina.