Kurdelio i Truck Ludojad
Czwartek, czwarta rano, wąska ulica w starej części Coyoacán. Okrutne konwulsje wstrząsają zgiętą postacią opierającą się jedną ręką o drzewo. Po drugiej stronie ulicy nieruchomo przyczajona za innym drzewem inna zgięta postać uważnie przygląda się tej pierwszej. Ta pierwsza to Ricardo Suárez, wesoły student weterynarii wracający pieszo z urodzin kolegi, który przystanął żeby zwymiotować i z pasją wyrzuca z siebie kolejną kwaśną porcję tacos, wódki i piwa. Obserwujący go z ukrycia przygarbiony starzec w czarnej pelerynie i kapeluszu to mag Kurdelio Manuel Mazur, badacz niewyjaśnionych zjawisk, adept sztuk tajemnych, numerolog, astrolog, asceta, dziwak i odludek.
Nie puszczając drzewa Ricardo prostuje plecy i głęboko zaciąga się powietrzem. Czeka, aż poczuje się lepiej i będzie mógł kontynuować marsz. Kurdelio Manuel Mazur również lekko prostuje plecy, wychyla się zza drzewa i lustruje okolicę. Kurdelio czeka na bestię.
Bestia jest niedaleko, nadjeżdża ulicą 3 Cruces zajmując oba pasy, bez włączonych świateł i z pogardą dla wielu innych przepisów ruchu drogowego. Unikatowa nawet dla meksykańskiego folkloru ciężarówka widmo i seryjny morderca w dzień wygląda jak każda inna ciężarówka zaparkowana na bocznej ulicy i doskonale wtopiona w miejski krajobraz. Po zapadnięciu zmroku zaczyna nabierać złowieszczych kształtów i wydzielać trupi odór, jej ponury cień kładzie się całym ciężarem dziewięcioosiowego kolosa, a tam gdzie padnie rośliny więdną i asfalt czernieje. Punktualnie o 3:33 nad ranem potężny silnik uruchamia się z głośnym kaszlnięciem, a po kilku minutach rozgrzewki pojazd stęka, prycha i rusza na nocne łowy. Jak sowa albo jaguar albo inny leśny drapieżnik ciężarówka jeździ nocą po mieście polując na spóźnionych samotnych przechodniów. Wydaje się, że nie zabija według żadnego klucza, wybierając raczej przypadkowych ludzi, wyraźnie jednak gustuje w młodych, sprawnych mężczyznach. Jej ofiarami padają najczęściej studenci wracający z imprez w stanie upojenia i bezdomni włóczędzy, czasami zdarzają się trzeźwi policjanci, których partner z patrolu wstąpił do nocnej franczyzy po kawę, drogowcy którzy nieostrożnie odłączyli się od grupy innych drogowców naprawiających nawierzchnię czy kierowcy parkujący na poboczu, żeby pogrzebać w silniku. Ale osiemnastokołowy morderca nie pogardzi też kobietą, o które trudniej jednak nocną porą, a nawet psem czy kotem, o czym jednak nie donoszą media ani nie figurują na ten temat statystyki.
Wybór ofiar wydaje się być losowy, ale kiedy zabójca kogoś sobie wypatrzy, potrafi go skrzętnie śledzić. Najpierw przejeżdża obok niego jak zwyczajny nocny transport desek albo spożywki, obserwuje go z pewnej odległości, ocenia jego sprawność i czujność, a później zatacza koło skręcając w jedną z przecznic tak, żeby ponownie pojawić się za plecami maszerującego chwiejnym krokiem nocnego wędrowca.
Atakuje znienacka i zawsze od tyłu. Zajeżdża wypatrzoną ofiarę, przyjmuje pozycję startową i z fanfary sygnału pneumatycznego wydaje mrożący krew w żyłach ryk wieszczący niechybną śmierć. Słysząc za swoimi plecami ten straszliwy sygnał ofiara musi się obejrzeć, a oślepiające spojrzenie reflektorów przeciwmgielnych hipnotyzuje ją wypalając na jej siatkówce obrazy przedstawiające diaboliczne tańce trupów i akrobacje fruwających rozczłonkowanych zwłok. Te realistyczne i szczegółowe wizje są jak trujący jad sączący się do duszy i paraliżujące wolną wolę i racjonalny umysł. Pod ich halucynacyjnym wpływem nieszczęsna ofiara traci przysłowiowy rozum, mylą jej się kierunki i zamiast uciekać na drzewo albo chować się za murek wybiega prosto na jezdnię, zmuszona przez demoniczną bestię do niezbornej próby przekroczenia ulicy w niedozwolonym miejscu. Morderca, jak szarżujący gepard albo nosorożec, w trzy sekundy rozpędza się do 120 kilometrów na godzinę. Sparaliżowana strachem ofiara nie ma żadnych szans i bezradnie doświadcza błyskawicznie rosnących świecących oczu demona zbliżających się w rytm narastającego dudnienia czterystu koni mechanicznych, chwilę później zostaje z niej krwawy strzęp porzucony na drodze, a sprawca odjeżdża wydając kolejny złowieszczy ryk z fanfary swojego sygnału pneumatycznego. Ciężarówka morderca nie pożera swojej ofiary dosłownie, ale jak boa albo pyton zadaje jej śmierć przez zmiażdżenie i przez kratkę na przedzie szybko wysysa z niej krew oraz miękkie organy wewnętrzne nie pozostawiając nic nadającego się na przeszczep, jedynie niewielką kupkę kości i szmat rozmazanych po asfalcie.
Nigdy nie ma świadków, nigdy nikt nic nie widział, mieszkańcy okolicznych domów wspominają później, że spali kiedy to się wydarzyło, a ze snu wyrwał ich ryk motoru, huk i krzyk, a wszystko trwało nie więcej niż trzy sekundy i zaraz potem zapadła głucha cisza. Nieliczni, którym udało się coś zaobserwować, bo akurat o czwartej rano palili coś na dachu albo pili na balkonie wspominają, że wszystko działo się bardzo szybko i nie pamiętają nic poza tym, że to była całkiem zwyczajna ciężarówka, zupełnie nie do odróżnienia w tłumie innych. Kiedy pada pytanie o kierowcę, zdaniem jednych w szoferce o zaciemnionych szybach siedzi czasami ludzki szkielet w sombrero i niedopałkiem w zębach, na ogół jednak zeznają, że nikt tam w ogóle nie siedzi, szoferkę wypełnia mroczna pustka naprowadzająca kierownicę na cel.
Kiedy policja przyjeżdża na miejsce, udaje jej się ustalić, że doszło do wypadku drogowego, pijany pieszy wtargnął na jezdnię wprost pod koła jadącego z dużą prędkością samochodu ciężarowego, kierowca zbiegł, a ofiarą są niezidentyfikowane na razie szczątki w postaci krwawej miazgi.
- Kim jest ten przebiegły zabójca grasujący w terenie miejskim i polujący na ludzi? - pytają się zainteresowani tą sprawą pasjonaci i badacze, których fascynują przypadki niewyjaśnionych przestępstw, tajemniczych zaginięć i niesamowitych zjawisk. Z oszczędnych doniesień prasowych, skąpych relacji nielicznych świadków, zasłyszanych opinii krążących po internecie i legend miejskich niewiadomego pochodzenia formułują hipotezy, konstruują wyjaśnienia i proponują teorie. Jak zapewniają anonimowi informatorzy powołujący się na nieustalone, ale ich zdaniem wiarygodne źródła, chodzi tu o zemstę kobiety zdradzonej i porzuconej, której odebrano dzieci i która oszalała. Według innej wersji ciężarówkę widmo prowadzi przeklęty kierowca z Monterrey, który dawno temu zasnął za kierownicą i zabił na autostradzie rodzinę Indian, a pozostały przy życiu krewny szaman rzucił na niego klątwę skazującą go na zabijanie miastowych. Nie brakuje zwolenników wersji utrzymującej, że za kierownicą siedzi stary, zasuszony dziadyga w czarnym mundurze Waffen SS, fanatyczny hitlerowiec mordujący słuchając Rammsteinu albo Nine Inch Nails, były właściciel fabryki ciężarówek z Gelsenkirchen, który schronił się w Meksyku w 1945 roku i czując zbliżający się koniec mści się za przegraną wojnę i straconą firmę. Kolejna wersja podaje, że sprawcą jest pseudobojownik państwa islamskiego, w rzeczywistości zwyczajny psychol Leonardo C., który nie przyjął do wiadomości tego, że został uznany za niepoczytalnego, niebezpiecznego świra i odrzucony przez ISIS w procesie rekrutacji internetowej, teraz po partyzancku działa jako samotny ninja szerząc na miejscu swój urojony jihad. Są też tacy, którzy skłaniają się ku bardziej ezoterycznej egzegezie twierdzącej, że sama ciężarówka to Don Dron Demon - samo wcielenie samego zła, zdalnie sterowana przez samego diabła maszyna śmierci, pod dyrekcją upadłego anioła, który siedzi na dnie piekieł przy konsoli i rozgrywa swoje satanistyczne GTA na meksykańskich ulicach.
Większość ludzi nie wierzy jednak w istnienie takiego potwora, wolą zachować daleko posunięty sceptycyzm, wzruszyć ramionami i uznać, że nie ma jednej ciężarówki mordercy, ma za to miejsce, jak w każdym dużym mieście, wiele wypadków, w których nocami notorycznie giną pijani i nieostrożni.
Mag Kurdelio Manuel Mazur uśmiecha się na wspomnienie fantastycznych wyjaśnień łatwo podniecających się naiwniaków i pseudoracjonalnych teorii negujących wszystko sceptyków. On wie, że to nie jest pospolity hollywoodzki horror, tylko jak najbardziej realna rzeczywistość, w której zwycięża prawda o wiele straszniejsza niż mogliby ją wymyślić ludzie zajmujący się tworzeniem miejskich legend i konstruowaniem teorii spiskowych.
Kurdelio Manuel Mazur odwiedzał od czasu do czasu nielegalne, podziemne targowisko patologii, gdzie spotykają się i mieszają najgorsze wielkomiejskie deprawacje i nałogi: pedofilia z zoofilią, satanizm z czarną magią, astrologia z black metalem, a wszystko podlane tanim mezcalem, zatopione w oparach taniego rozpuszczalnika zmieszanych z dymem taniego cracku i tanich papierosów. Podczas jednej z wizyt Kurdelio poznał tam zdegenerowaną młodocianą prostytutkę męską imieniem Alfonso. Kiedy doszło między nimi w tanim hotelu do miłosnych uniesień, dostrzegł na lewej łopatce Alfonsa spory tatuaż przedstawiający intrygujący wzór złożony z elementów symboliki satanistycznej. Czego tam nie było: był pentagram i thelema, była krew i naga kobieta, kozioł i wąż, sztylet i odwrócony krzyż, był nawet Nergal z Dodą i Harry Potter. Zagadnięty na temat wyznawanych ezoterycznych przekonań Alfonso zdradził magowi swoją wstrząsającą historię, jaka wydarzyła się w jednym z nadgranicznych pueblo, w którym Alfonso urodził się i po osiągnięciu dojrzałości, pod naciskiem otoczenia, wstąpił do archidiecezjalnego seminarium duchownego. Dalej wypadki potoczyły się standardowo - wzorowy uczeń i wybitny chórzysta szybko stał się najpierw ulubieńcem, a następnie kochankiem jednego z wykładowców. Kiedy ich związek został zdemaskowany, Alfonso popadł w niełaskę swojego protektora i został wygnany z seminarium. Czując się jak złe ziarno, czarny syn, marnotrawny Kain, ten upadły kleryk i renegat z seminarium odrzucony przez rodzinę, samotny, zawiedziony i bez zawodu, nie widząc innego wyjścia wstąpił na złą ścieżkę. Zaczął pić, palić, przeklinać, wąchać rozpuszczalnik i słuchać muzyki zespołu Behemoth. Stoczył się na samo dno i pełzając po nim po omacku trafił w sidła lokalnej sekty satanistycznej, zarządzanej przez charyzmatycznego i wyjątkowo zdeprawowanego geja i dilera. Wielki Kapłan był jedyną osobą, który wyciągnął wtedy do Alfonsa swoją wytatuowaną dłoń i tak były ministrant i niedawny prymus z seminarium zaczął brać aktywny udział w życiu swojej nowej, perwersyjnej parafii, a nocami koncelebrował czarne msze na lokalnym cmentarzu. Pewnego razu, kiedy podczas pełni księżyca odprawiali na grobie nieznanego samobójcy inspirowany naukami Crowleya rytuał mający na celu ożywienie wykupionego z prosektorium świeżego trupa, doszło do mrożącej krew w żyłach serii wypadków. Ze względu po części na brak doświadczenia ezoterycznego, a po części zbyt wysoki poziom alkoholu we krwi, rytuał przebiegł nie tak jak zakładano. Najbardziej pijany ze wszystkich główny kapłan pomylił słowa magicznego zaklęcia, jego asystent zbrukał kielich, do którego skapywać miała krew ofiar, a dodatkowo dziewica wybrana do uprawiania seksu na grobie okazała się kłamczuchą. Wskutek nagromadzenia niepowodzeń amatorom udało się co prawda wygenerować potrzebną ilość energii życiowej, jednak zamiast w docelowego trupa, została ona niefortunnie przelana w zaparkowaną obok cmentarza ciężarówkę wypełnioną odpadami pooperacyjnymi, której kierowca łajdak przebywał w pobliskim burdelu. Pech chciał, że oprócz szczątków pooperacyjnych służących za kamuflaż odstraszający kontrole, ciężarówka przewoziła tajny ładunek nielegalnych imigrantów, głównie młodych mężczyzn z Nikaragui, którzy w drodze do lepszego życia dusili się w gnilnych oparach rozkładających się i przeznaczonych do utylizacji amputowanych kończyn, wyciętych guzów i usuniętych wnętrzności. Słysząc stukanie, potępieńcze zawodzenie i tajemnicze porykiwania dobiegające z naczepy, Alfonso i inni członkowie sekty zdecydowali się otworzyć łomem tylne drzwi i zajrzeć do środka, ale to, co tam zobaczyli było tak przerażające nawet dla zatwardziałych satanistów i fanów Behemotha, że szybko na powrót zaryglowali te drzwi i uciekli starając się wymazać z pamięci demoniczny obraz wewnętrznego szaleństwa. Po tym wydarzeniu, członkowie sekty rozjechali się w różne strony, jeden po drugim ginąc w wypadkach, wskutek nałogów lub padając ofiarą przestępstw, a sam Alfonso wyjechał autostopem do stolicy Meksyku, gdzie wiódł cygańskie życie dorabiając śpiewaniem w kantynach oraz świadczeniem usług seksualnych przygodnym starszym mężczyznom buszującym na targowisku patologii i jak łykając łzy wyznał Kurdeliowi, nie mógł już dłużej zmagać się z nękającymi go myślami samobójczymi, przyjmującymi postać amorficznego potwora o wielu rękach, nogach i oczach, który telepatycznie nakłaniał go do skończenia z tym wszystkim i ze sobą samym.
Kiedy następnego dnia Kurdelio przeczytał w brukowcu codziennym, że młody mężczyzna przypominający z opisu Alfonsa rzucił się nad ranem z wiaduktu wprost pod koła przejeżdżającej ciężarówki, skojarzył usłyszaną dzień wcześniej historię z krążącymi po mieście opowieściami o krążącej po mieście ciężarówce widmo i mordercy seryjnym i postanowił zająć się sprawą.
Jego płatny kochanek z prowincji, ze względu na ogólną ignorancję oraz demencję wywołaną nadużywaniem rozpuszczalnika nie potrafił podać mu wszystkich potrzebnych danych, ale Kurdelio Manuel Mazur z otrzymanych strzępków informacji na temat dokładnej daty i przebiegu rytuału, użytego imienia bestii oraz pomniejszych szczegółów ezoterycznych potrafił odtworzyć przybliżony obraz kliniczny sytuacji. Będąc wybitnym astrologiem i okultystą od lat zawodowo zajmującym się tajemnicami i metafizyką (nie od parady był też fakt, że z wykształcenia mag był mechanikiem samochodowym po technikum i reperował kiedyś autobusy w zajezdni Rosario) Kurdelio przeprowadził rozległe badania i eksperymenty metafizyczne, wnikliwie studiował stare księgi, nocami obliczał horoskopy, za pomocą psychotronicznego sonoradaru własnej konstrukcji śledził ruchy czarnego ducha po planie astralnym. W ten sposób ustalił z fachową pewnością profesjonalnego jasnowidza, że ciężarówka morderca wkroczyła, czy raczej wjechała na drogę zła, kiedy na skutek nieudolnych zabiegów magicznych w wykonaniu satanistów z pueblo odcięte kończyny, wyprute wnętrzności i zwłoki uchodźców zasilone udanym transferem energetycznym złożyły się w nową całość wypełniającą wnętrze naczepy i przenikającą do szoferki. Ta całość stała się jednym, zabójczym organizmem, półżywym zombie i półmechanicznym wampirem zamiast benzyny potrzebującym ludzkiej krwi do funkcjonowania swoich nowo uorganizowanych narządów. Osadzona na osiemnastu kołach kombinacja ludzkich szczątków zrośnięta z ciężarową maszynerią i umysłem ofiar, ożywiona w spartaczonym rytuale uciekła z pueblo i ruszyła przed siebie, żeby jak nocny drapieżnik żywiący się krwią wysysaną z roztrzaskanych ofiar siać terror na ulicach stolicy Meksyku. Zdaniem Kurdelia nic nie jest przypadkowe, dokładna data śmierci, podobnie jak narodzin każdego człowieka jest zapisana w gwiazdach, a w postępowaniu ciężarówki widma jest ukryty pewien tajemny kod, który można rozwiązać stosując zaawansowane techniki okultystyczne, przede wszystkim z dziedziny numerologii. Na tej podstawie jest w stanie przewidywać kiedy i gdzie pojawi się trupia ciężarówka widmo i dokona kolejnej zbrodni wpisującej się w coraz wyraźniej rysujący się na mapie miasta krwawy pentagram zabójstw.
Jednak ten pogardzany przez wszystkich i uznawany za dziwaka starzec i introwertyczny odludek mieszkający samotnie, nie zgłasza swojego odkrycia odpowiednim służbom, nie pcha się z uzyskanymi informacjami do tabloidów ani nie gwiazdorzy w sieciach społecznościowych, wychodząc ze słusznego założenia, że jego teorie nikogo nie interesują ani nikt w nie nie wierzy. Kurdelio Manuel Mazur decyduje się działać sam i wykorzystać swoją wiedzę tajemną, żeby przejąć kontrolę nad perwersyjnie pociągającym i okrutnym, choć prymitywnym protoumysłem mechagolema, meksykańskiego idealnego samca, drapieżnika, wampira i pedała. Aby tego dokonać planuje znaleźć się w pobliżu krwiożerczej bestii w momencie popełniania przez nią kolejnej zbrodni i z niewielkiej odległości cisnąć pod nagrzany silnik zaklęcie hakersko-magiczne, dzięki któremu zdobędzie posłuszeństwo i możliwość sterowania bestią oraz zyska sobie niesłychany prestiż wśród bywalców targowiska patologii, co oczywiście przełoży się na względy zdegenerowanych narkomanów oferujących swoje wdzięki starym satanistom.
Kurdelio przygotowuje operację przejęcia kontroli, ustalając po dokonaniu skomplikowanych obliczeń, że dzisiejszej nocy ciężarówka zaatakuje tu, w Coyoacán. Przemyka od drzewa do drzewa w czarnej pelerynie, z ukrycia obserwuje jak jedyny o tej porze przechodzień maszeruje przez uśpione uliczki zataczając się i obijając o ogrodzenia i samochody. Wesoły student weterynarii Ricardo wydaje się kandydatem idealnie wpisującym się w profil ofiary: jest młody, silny, pijany, samotny i nie stać go na taksówkę. Wzrok schowanego za drzewem maga jest skupiony na pochylonym nad kałużą wymiociny i głęboko oddychającym Ricardo, którego zapisany w gwiazdach los wydaje się być już przypieczętowany. Kurdelio zaciera skostniałe od artretyzmu ręce: jeżeli jego astrologiczne wyliczenia okażą się być poprawne, a czarnoksięskie rytuały wykonane zgodnie z żelazno-aptekarskimi regułami alchemii, to właśnie obserwuje zza drzewa ostatnie chwile swawolnego Ricardo, a po rzuceniu zaklęcia w czasie nagłego ataku ciężarówki, zostanie jej panem.
I wreszcie jest! Rzeczywiście, kilka minut po godzinie czwartej nad ranem, za plecami Kurdelia rozlega się krótki, przeraźliwy ryk dzikiej bestii. W zacienionym końcu ulicy pojawia się masywne ciało ciężarówki patrolującej w poszukiwaniu ofiar trafnie przepowiedzianą przez Kurdelia okolicę. Podłużny kształt potwora świecąc światłami krótkimi porusza się powoli przez wąską uliczkę, ale mija Ricarda i obojętnie sunie dalej.
Zaskoczony Kurdelio Manuel Mazur wyjmuje swoje notatki i w świetle latarni sprawdza wyliczenia mamrocząc pod nosem czy nie pomylił się w pozycji Saturna i poprawnie skorelował fazy księżyców Jowisza, kiedy u wylotu ulicy po raz kolejny pojawia się ciężarówka. Teraz jest prężna i gotowa, świeci światłami długimi i halogenami, z rykiem zwiększa moc silnika i nabiera prędkości. Rozentuzjazmowany Kurdelio chowa notatki i wychyla się, żeby lepiej zobaczyć moment śmierci Ricarda i rzucić zaklęcie czyniąc sobie dziką ciężarówkę posłuszną. Szesnaście ton osiemnastokołowej grozy pędzi po nierównej nawierzchni, student ignoruje tę szarżę skupiony znowu na wypróżnianiu żołądka, kiedy potężne reflektory skupione na siatkówkach Kurdelia wypalają w na nich sączące się do jego zdeprawowanej duszy straszne wizje piekieł pełnych czekających na niego nienawistnych mu ludzi, którzy przez te wszystkie lata dręczyli go i prześladowali za przekonania, wygląd i ubóstwo. Mag próbuje jeszcze uciekać, ale mylą mu się kierunki i jak zahipnotyzowany królik wbiega na jezdnię z okrzykiem:
- Nieee! Nieee! To nie ja! Jego bierz! Jego!
Ale jest już za późno, bestia okazuje się sprytniejsza niż to przewidywał. Pijany, wesoły student Ricardo słyszy nadjeżdżającą z dużą prędkością ciężarówkę i krzyk mężczyzny ginącego pod jej kołami. Zezna później, że miał niewyraźną świadomość tego, że śledził go dziwny starzec, którego uznał za mało groźnego zboczeńca.
- Trenowałem przez trzy lata sztuki walki - powie z dumą - i takich szczurków się nie boję.
Kiedy usłyszał huk i obejrzał się, z dziada została tylko mokra plama na asfalcie, a ciężarówka mknęła dalej z triumfalnym rykiem. Wszystko działo się tak szybko, że nie zwrócił uwagi na numer rejestracyjny, pamięta tylko, że była to duża, zwyczajna ciężarówka jakich wiele się widzi na co dzień, a za kierownicą jak mu się zdawało, co było oczywiście złudzeniem spotęgowanym przez szok i alkohol, siedziała demoniczna ośmiornica o kilkunastu ludzkich ramionach...