Kowalstwo swojego losu
Człowiek za biurkiem jest zmęczony. Jego wysuszona dusza stęka i sapie pod jarzmem celów i zadań do wykonania, a do pozytywnych myśli wkrada się demoralizujące poczucie wyjałowienia i zwątpienia w sens wszystkiego, co robi. Odrywa zszarzałą twarz od błyszczącego ekranu laptopa i smutnymi, podkrążonymi oczami tęsknie spogląda za okno. Widzi park i młodzież, która zamiast ogłupiać się grami video i papką z internetu wyszła poćwiczyć na świeżym powietrzu.
Jego uwagę zwraca para braci. Mały z gałą trenuje siłę i precyzję strzału, a duży kładzie na wyciągniętych ramionach piłeczki, staje jak posąg i doskonali samokontrolę. Młody podbija kilka razy futbolówkę, wychodzi na pozycję strzelecką i jeb w łeb dużego, który przyjmuje bombę z woleja w ucho i ani drgnie. Sytuacja powtarza się, mały napieprza ze wszystkich stron serie diabelsko celnych gongów w głowę brata, ale ten stoi nieruchomo i jak mnich z Shaolin przyjmuje kolejne ciosy ze stoickim spokojem, a piłeczki trzymają się jego ramion jak przyklejone.
Ale nie zawsze tak było, bo ścieżka ku doskonałości jest długa i najeżona trudnościami, na sukces trzeba zapracować i nie ma drogi na skróty. Początki były mało widowiskowe, mały niemal nigdy nie trafiał, a kiedy już mu się udało, głowa dużego odskakiwała niczym u pozbawionej kręgosłupa szmacianej lalki, roztrzęsione ramiona opadały i piłeczki turlały się we wszystkich kierunkach. Aliści bracia nie poddawali się, tylko codziennie szli ćwiczyć, po latach morderczych treningów ciężka praca zaczęła przynosić pierwsze drobne i cierpkie owoce, aż w końcu dzięki wytrwałości osiągnęli poziom mistrzowski.
Człowiek za biurkiem czuje się zmotywowany tym budującym widokiem, zażywa łyk ze styropianowego kubka, odwraca głowę w stronę ekranu i ze zdwojonym zapałem powraca do wyciskania z siebie contentu na swoje profile o sukcesie, dyscyplinie, motywacji, marketingu sieciowym i wyciskaniu z siebie contentu na swoje profile o wyciskaniu contentu.