Kocha? Lubi? Szanuje? Pali? Wciąga? Diluje?

Kocha? Lubi? Szanuje? Pali? Wciąga? Diluje?

- Dziwna randka - w głowie Roxany Arletty kotłuje się gonitwa wątpliwości, podejrzeń, domysłów - ale na serio, taka dziwna, że sama nie wiem, co myśleć!

Faktem jest, że wszystkie randki, na których Roxana Arletta była do tej pory, przebiegały zupełnie inaczej niż ta dzisiejsza. Każdego sobotniego wieczoru aktualny facet przyjeżdżał pod jej blok stuningowanym samochodem z przyciemnianymi szybami i trąbił klaksonem, a ona schodziła i wsiadała do klimatyzowanego, wyperfumowanego wnętrza, w którym błyskały kolorowe światła i waliły basy, jak na dyskotece. Z piskiem opon ruszali z kopyta w kierunku galerii handlowej, gdzie w zatłoczonym multiplexie facet kupował bilety na amerykański film o szybkich i wściekłych kierowcach albo awendżerach obdarzonych nadprzyrodzonymi mocami. Odbierali swoje jumbo combo, on puszczał ją przodem i szedł za nią, niosąc na tacy jedno duże wiaderko kukurydzy, dwa duże kubki napoju i dwa duże batony. Siadali w jednym z ostatnich rzędów i kiedy po reklamach robiło się ciemno, facet obejmował ją ramieniem, a jego dłonie rozpoczynały manewry, zakończone zajęciem i umocnieniem newralgicznych pozycji pod stanikiem i w majtkach. Po filmie szli do stuningowanego samochodu, facet włączał głośną muzykę i odwoził Roxanę Arlettę, ambitnie i z determinacją wyprzedzając wszystkie samochody po drodze, a ona patrzyła na błyszczący krajobraz miasta nocą, znikający za oknem. Kiedy dojeżdżali do jej dzielnicy, facet robił kilka szybkich rundek dookoła osiedla i stawał przed minimarketem, żeby kupić, zależnie od tego, jaka była promocja, czteropak lub sześciopak puszkowego. Potem parkował pod palmą kilka przecznic od jej bloku i wyłączał silnik. Siedzieli w ciemnościach perfumowanego wnętrza, słuchali ściszonego hip-hopu, pili puszkowe, a on obejmował ją ramieniem i wkładał jej ręce pod stanik i w majtki. Kiedy o jedenastej czterdzieści mówiła mu, że przed północą musi być w domu, facet brał ją za szyję i przysuwał jej głowę do swojego rozporka, a Roxana Arletta wiedziała, że przyszła kolej na robienie tak zwanych lodów. Punktualnie pięć minut przed godziną dwunastą otwierała drzwi do swojej klatki, słysząc, jak za jej plecami facet ruszał z kopyta z piskiem opon, rykiem stuningowanego silnika i łupaniem basów za przyciemnymi szybami.

Tak było zawsze do tej pory. Ale ten nowy facet okazał się jednak zupełnie inny niż wszyscy jego poprzednicy, brutale i prymitywy, zachowujące się wobec Roxany Arletty, jak dojrzewający neandertalczycy przystępujący do międzyosiedlowej rywalizacji o terytorium i samice.

Alexisa Brandona poznała wczoraj, na urodzinowym grillu u Axela Brayana, kuzyna Britany Yvette, z którą Roxana Arletta uczęszczała na kursy robienia paznokci. Cichy, delikatny, nieśmiały marzyciel i romantyk ujął ją tym, że potrafił naprawdę ciekawie opowiadać o swojej pasji życiowej, jaką były dopalacze. Jego odmienność, wyróżniająca go z tłumu rówieśników, zaintrygowała Roxanę Artlettę, jego łagodność w obejściu wydała się jej pociągająca, a jego ciuchy były całkiem okej, trochę się całowali w ubikacji, a ona zgodziła się przyjąć zaproszenie na randkę. Nazajutrz, w słoneczne niedzielne południe Alexis Brandon nie przyjechał po nią stuningowanym samochodem, tylko przyszedł na piechotę i zamiast do multiplexu w galerii handlowej zabrał ją do parku. Trochę chodzili alejkami i rozmawiali o życiu, takie tam sprawy zwykłe, co w szkole, co u wspólnych znajomych z osiedla i tak dalej, a potem on poczęstował ją syropem na kaszel, którego dużą butelkę wypili każde po połowie. Roxana Arletta poczuła, jak ziemia zaczyna się jej kołysać pod nogami, a Alexis Brandon znalazł się szarmancko na miejscu i zaproponował, żeby usiedli na pniu. To była cenna rada, bo zaraz zaczęło się dziać, a pniak ruszył z kopyta, rozpoczynając magiczną żeglugę.

Wpłynęli ma suchego przestwór oceanu, bujnie porośnięty zielonym kobiercem. Na początku odbijało im się głośno syropem, ale szybko przeszło i siedzieli bez ruchu, w milczeniu obserwując trawę, kotłującą się wściekle dookoła nich. Alexis Brandon objął Roxanę Arlettę ramieniem, ale nie próbował wsadzić dłoni pod jej stanik ani w majtki, tylko trzymał ją w talii, jakby obawiał się, że porwie ją wicher, albo ktoś może wykorzystać jego nieuwagę i mu ją ukradnie.

Czas upływał, ale poza tym nic się nie zmieniało, teraźniejszość rozciągała się jak guma do żucia, od punktu do nieskończoności, w której wiatr nieustannie rozgarnia źdźbła na wszystkie strony i przegania jedną myśl za drugą, tak że trudno jest się zorientować, o co się samemu sobie rozchodzi. Roxana Arletta nie potrafi w żaden sposób obliczyć jak długo trwa już ta dziwna randka, może cztery, może osiem, a może jest to jakaś inna, zupełnie porąbana i w ogóle nie istniejąca liczba godzin. Siedzą z facetem na pniu i chociaż ona sama nie wie, co ma myśleć, to nie potrafi przestać ani myśleć, ani patrzeć na to, jak kotłuje się trawa, a od tego patrzenia jeszcze bardziej kotłują jej się w głowie myśli o tym, co też się dzieje w tej trawie, z myślami o Alexisie Brandonie, dziwnym chłopcu, innym niż wszyscy. On nic nie mówi, ani nie wstaje, ani nie wkłada jej dłoni, tylko siedzą razem dalej bez słowa i patrzą razem w tym samym kierunku, a Roxana Arletta sama nie wie, czy to może miłość jest, czy co to się tak w tej trawie kotłuje, i czy Alexis Brandon ma wobec niej jakieś poważniejsze zamiary, czy też może jest niebezpiecznym psychopatą i mordercą dziewcząt, a może ona mu się w ogóle nie podoba, jest nią rozczarowany i nigdy więcej już się nie spotkają i czy w takiej sytuacji będzie musiała na koniec randki robić lody w parku?

Free Web Hosting