Honor, ambicja, lifestyle
Centrum, pora brunchu, przy przejściu dla pieszych po obu stronach rozległej alei stają naprzeciw siebie dwie grupy półnagich mężczyzn. Klaszcząc w dłonie i śpiewając dziarskie piosenki dodają sobie otuchy, a kiedy zapala się zielone światło, z bojowym rykiem ruszają naprzód. Pośrodku alei dochodzi do pełnego impetu zwarcia nacierających ugrupowań, w ruch idą pięści, rozdzielane są kopniaki, padają ciosy zadawane głową. Bezładna początkowo młócka szybko rozdziela się na serie indywidualnych pojedynków, słychać stęknięcia, okrzyki bólu i piskliwe błagania o litość.
Zanim dojdzie do zmiany świateł, krótka ale intensywna bitwa jest rozstrzygnięta. Członkowie jednej grupy leżą pobici i płaczą, a ci z drugiej świętują zwycięstwo, głośno wiwatują, przybijają piątki i padają sobie w objęcia wymieniając komplementy i gratulacje. Kiedy zniecierpliwieni blokującym przejazd widowiskiem kierowcy stojących samochodów zaczynają trąbić, pobici podnoszą się z ziemi. Pomagając jeden drugiemu wstać na zwichnięte nogi, otrzeć cieknącą z łuku brwiowego krew czy zebrać z asfaltu wybite zęby schodzą z jezdni, a ruch kołowy wraca do normy.
Choć przypadkowych obserwatorów wynik tej walki zupełnie nie obchodzi, ma on duże znaczenie dla siły najemnej dwóch wielkich, ponadnarodowych korporacji z branży spożywczej, których siedziby mieszczą się w szklanych wieżowcach położonych po przeciwległych stronach alei. Ich pracownicy rywalizowali ze sobą od lat we wszystkich kategoriach wyścigu szczurów, przy każdej okazji próbując udowodnić wyższość swojej korporacyjnej kultury i osobistego lajfstajlu nad żałosnymi staraniami pozerantów z drugiej strony ulicy. Ale do dramatycznej eskalacji konfliktu doszło, kiedy przy pobliskim rondzie kawiarnię otworzył Starbucks. Co rano formowały się w niej chaotyczne kolejki ścierające się o miejsce przy ladzie - ci co już stali w jednej, wpuszczali dochodzących znajomych, a wtedy ci z drugiej korporacji stojący za nimi, lub w kolejce alternatywnej, głośno protestowali na takie praktyki, od których sami przecież wolni nie byli. Regularnie dochodziło do coraz gorętszych utarczek słownych, grupowych przepychanek, szarpania się za krawaty i szkalowania w sieciach społecznościowych. W końcu, aby ukrócić te zaburzające porządek publiczny w Starbucksie incydenty z udziałem swoich ludzi, przedstawiciele obu korporacji ustalili, że pierwszego dnia każdego miesiąca w porze brunchu spór rozwiązywany będzie na drodze honorowej ustawki.
Na mocy zawartych ustaleń, pełnoetatowi pracownicy korporacji reprezentowanej przez drużynę, która pokonała przeciwnika w uczciwej walce na gołe pięści, przez trzydzieści dni mają prawo do bezwzględnego pierwszeństwa w kolejce do lady w Starbucksie przy rondzie. Pobici w ulicznej bitwie rywale oprócz gorzkich łez upokorzenia przełknąć muszą dodatkowy wymiar porażki. Będzie nim napawający wstydem obowiązek pokornego czekania, aż dumnie niosąc dymiący kubek z zielonym logo kawiarnię opuści ostatni pracownik korporacji, której ekipa wygrała ustawkę.
Ich sponiewierane morale podnosi nieco nadzieja na odwet. Potłuczeni przedstawiciele handlowi, analitycy danych i programiści Java pocieszają się, że dzisiaj przegrali, bo przeciwnik stosował pewnie niedozwolone odżywki, ale od poniedziałku wezmą się ambitnie za treningi, zatrudnią prywatnych coachów przygotowania mentalnego i w przyszłym miesiącu przebieg oraz wynik ustawki będą wyglądały zupełnie inaczej. Krwią z nosów wroga zmyją doznaną hańbę, pokażą mu kto tu jest najlepszy i siłą odbiorą prawa do swojego Starbucksa.
Sromotnie upokarzającej opcji zakupów w zwykłej kawiarni jakiejś słabej i zupełnie nieutrwalonej w świadomości społecznej marki nikt poważny i na stanowisku nie bierze nawet pod uwagę. Wszyscy wiedzą, że nie wolno się poddawać nigdy, nigdy, nigdy. Trzeba walczyć, trzeba wygrać, trzeba znowu poczuć ten nieporównywalny z żadnym innym napojem smak latte ze Starbucksa zamawianego po stosownym namyśle i opłacanego bez pośpiechu, kiedy tłumek zniecierpliwionych dupków musi czekać, patrzeć, zazdrościć.