Golgocki kac Lázara Mártira
W niedzielę rano Lázaro czuje się jak z krzyża zdjęty. Od piątku pili z bratem ciotecznym i jego sąsiadem wyrób tequilopodobny kupowany za 10 pesos z najniższej półki sklepu na stacji benzynowej. Trzydniową libację zakończyła pijacka sprzeczka, która wywiązała się między nimi świtem bladym, zanim zapiał kogut. Poszło naprawdę o drobiazg. Oni zauważyli w jego oku drzazgę, ale nie chcieli widzieć belek w swoich, skutkiem czego po pełnej płaczu i zgrzytania zębów szarpaninie Lázaro został przez nich na kopach wygnany.
Teraz, bez środków na powrót do domu, siedzi frasobliwy przed sklepem spożywczym i trzyma głowę w dłoniach. Z zamkniętymi oczami szuka jakiejś psalmowej alegorii, aby ulżyć sobie w cierpieniu. Ale nie, twarda rzeczywistość nie poddaje się interpretacjom. Za swoje niecne występki trafił do królestwa ciemności, gdzie doznaje prawdziwych mąk piekielnych. W tłumie zawodzących potępieńców wiosłuje posuwając pod prąd rzeki ognia diabelską galerę, a tłusty, łysy Murzyn wybija im rytm na wielkim bębnie. Przy każdym łupnięciu huk rozsadza głowę Lázara, a opary gorejącej siarki wysuszają mu język i gardło na suchy wiór.
Wiele by teraz oddał za coś do picia, ale nie ma przy duszy ani centyma. Jak syn marnotrawny po powrocie z imprezy odczuwa szczery żal, za to, co zrobił i obiecuje sobie poprawę. Nie znajduje jednak miłosierdzia. Pośród nielicznych przechodniów błaganych o łaskę i żeby kupili mu w sklepie butelkę napoju, nie ma żadnego dobrego Samarytanina. Wszyscy, czując ostry zapach przeżytego triduum alkoholowych ekscesów, odsuwają się od Lázara, jak od trędowatego.
- Kupi mi pani wodę... - szepce skacowanym głosem do wchodzącej do sklepu niewiasty - ... ja tu zdycham!
Ale doña Estefania nie lubi pijaków i bez słowa omija Lázara uznając, że sam sobie zapracował na to piekło, kara za pijaństwo musi być, a widok zasłużonych cierpień grzesznika mile łechce jej poczucie sprawiedliwości. Bierze z półki chleb i sardynki i idzie do kasy. Kiedy staje przed ladą, jej spojrzenie pada na duży krucyfiks wiszący na ścianie i przypomina sobie wtedy o panu Jezusie. Zawracając po butelkę octu woła do sprzedawcy:
- Hej, Longinie! Gdzie są gąbki?