Dokąd się toczysz, Jaje?
Wyrzucony z domu Jaje toczy się na wędrówkę przeżywając burzliwe wydarzenia sprzed kwadransa:
- Gdyby chociaż nie taki duży i nie w tak widocznym miejscu... - gdakała zapłakana kwoka i załamywała skrzydła.
- Co za wstyd! - czerwony z wściekłości kogut chodził sprężystym krokiem wokół obejścia i wzburzonym falsetem piał wniebogłosy: - Precz z mojego kurnika! Precz i nigdy więcej w San Juan się nie pokazuj!
Ale Jaje nie żałuje tego, co uczynił ulegając modzie, która dotarła na meksykańską wieś i zrobiła furorę pod strzechami kurników. Jedyne czego teraz żałuje to, że nie zobaczy już ostatnich, decydujących o utrzymaniu się w czwartej lidze meczów ukochanego San Juan FC, którego herb i nazwę wytatuował sobie bez zgody rodziców i co doprowadziło do jego wygnania.
Opuszcza teraz to zapyziałe, tradycjonalistyczne pueblo, w którym ultrakonserwatywny drób nie potrafi pogodzić się z faktem, że ktoś zrobił sobie dziarę. Przepędzony Jaje rusza w daleki świat i toczy się w stronę portu w Veracruz, gdzie zamierza dostać się na statek płynący do Le Havre, Rotterdamu albo Hamburga, a stamtąd dalej już drogą lądową na wschód.
- Na święta muszę być w Polsce! - myśli Jaje, który od kiedy zobaczył w internecie zdjęcia z obchodów Wielkanocy, nabrał przekonania, że to właśnie w tym egzotycznym kraju jest jego miejsce i że tylko tam, pośród otwartych na inność kolorowych jaj, nikt nie będzie się na niego gapił, szydził ani wytykał palcami, a on poczuje się wreszcie jak między swemi.