Detal
Ponury nastrój maluje się na twarzy Godofredo A. Zaldívara, kiedy wraca od klientki, niesie przez miasto swoje dzieło i ze skwaszoną miną przeżuwa gorycz porażki. Bogata i podła sucz w typie zimnej zołzy, dla której nic, nigdy nie jest wystarczająco dobre i zawsze czegoś musi się czepić, odmówiła przyjęcia zamówionego obrazu.
A na początku wszystko przebiegało gładko i Godofredo już wyciągał rękę po obiecane wynagrodzenie, kiedy coś zaalarmowało szósty zmysł klientki i Miss Lucy Fernanda wstrzymała nagle swoją suchą dłoń z mieszkiem srebrnych monet. Podeszła do malowidła, nachyliła gadzią szyję i zaczęła z bliska obwąchiwać podejrzliwie jego pracę. Z wyraźnym niedowierzaniem zdrapała długim paznokciem małego palca drobinkę farby i wzięła ją na język. Najpierw skrzywiła się okrutnie, jak ekspertka kulinarna degustująca sos uwarzony przez celebrytę podczas telewizyjnego turnieju gotowania, a potem blada z oburzenia siarczyście zdzieliła Godofreda po pysku. Kolor jej twarzy zmienił się na czerwony, wąskie usta wybuchnęły wrzaskiem i Miss Lucy Fernanda chowając sakiewkę za pazuchę, kazała artyście zabierać natychmiast z jej oczu ten bohomaz i wynosić się precz.
Godofredo nawet nie próbował się bronić ani negocjować, tylko w milczeniu zabrał swoje dzieło, po snajpersku ustrzelone w Achillesową piętę. Był dumny z tego, jak perfekcyjnie zrealizował to arcytrudne zadanie i nie potrafił pogodzić się z faktem, że wszystko przepadło przez taką błahostkę. Wyjątkowo surowa i wymagająca klientka składając zamówienie drobiazgowo wyszczególniła długą listę kategorycznych warunków, a on spełnił je wszystkie, poza jednym. Wyjazd Antychrysta z piekieł przedstawiony został na płótnie o wymiarach, których przekątna wynosiła dokładnie 66,6 cali, pod warstwą gruntu umieścił staro-hebrajskie zaklęcia oraz ezoteryczne symbole, obraz malował nocą, stojąc nago pośrodku pentagramu ustawionego ze świec i spełnił co do joty wszystkie pozostałe wymagania Miss Lucy Fernandy. Tylko w jednym przypadku zdecydował się pójść na skróty, licząc na to, że drobny szczegół umknie jej uwadze, jednak to wiecznie niezadowolone babsko nie odpuściło i zdołało dopatrzyć się igły w beczce miodu.
Teraz, wracając z odrzuconym obrazem i sponiewieranym etosem artysty, Godofredo A. Zaldívar może tylko gorzko żałować, że ośmielił się spróbować przechytrzyć tę diabelsko czujną, istną wiedźmę z piekła rodem i zamiast sprawiającej mu duże trudności w swobodnym kładzeniu, szybko krzepnącej krwi katolickich noworodków, użył zwyczajnej czerwonej tempery z domieszką osocza kupionego od rzeźnika.