Bajka o królewnie Wendy, Królu Kraku, biednym grajku Coco i o białym proszku

Uliczny grajek Coco

Przed luksusowym butikiem na eleganckim deptaku stoi mała, biedna sierotka i gra na gitarze smutne piosenki. Uliczny muzykant o pseudonimie Coco od rana do nocy uzewnętrznia co mu w duszy brzęczy. Pasażami minorowych akordów stara się poruszyć twarde serca bogatych przechodniów i sprawić, żeby któryś z nich sięgnął do kieszeni i rzucił mu pieniążek. Ale naspidowany tłum nie zwraca na niego najmniejszej uwagi, wszyscy pędzą, żeby jak najszybciej zaszyć się w jakimś kącie i zażyć znowu działkę białego proszku.

Zatrzymuje się jedynie bajecznie bogata córka wielkiego bossa zwanego Królem Kraku, mała królewna Wendy uprawiająca właśnie intensywny shopping ze swoją nianią Roxy. Urzeczona pięknem melodii granej przez Coco, nie zważa na potrącający ją tłum spieszących do swoich spraw narkomanów i staje za jego plecami oraz nakazuje również stanąć niani niosącej sprawunki. Królewna Wendy doznaje wrażenia, że pod wpływem dźwięków wydobywanych przez młodego żebraka serce jej mięknie i po raz pierwszy w życiu czuje bluesa. Głęboko zasłuchana w jego propozycję muzyczną odmawia dalszej wędrówki po sklepach. Tupiąc nóżką żąda, żeby zostać i słuchać Coco:

- Nianiu, pragnę tu zostać i słuchać jak ubogi geniusz gitary pięknie gra ciesząc me ucho słodkimi dźwiękami swoich charyzmatycznych solówek!

I jeszcze domaga się, żeby niania dała mu pieniążek:

- Nianiu, dajmy mu pieniążek!

Ale niania tłumaczy jej, że nie wolno tak postępować, że Coco na pewno wyda pieniążek na narkotyki i że lepiej będzie, jak zamiast wspierać uliczne żebractwo ruszą dalej i kupią jakąś maskotkę albo ciuszek, markową bluzeczkę, kosmetyki lub akcesoria, ewentualnie jakiś gadżecik.

- Ale, nianiu, co to są narkotyki? - z niewinną miną pyta równie niewinnym głosem królewna.

Niania nie ma jednak cierpliwości, żeby wdawać się w skomplikowane wyjaśnienia, tylko macha ręką i odciąga królewnę od żebraka. Zakupy zakupami, ale Roxy najbardziej lubi wciągać nosem grube kreski i spieszno jej już do domu, gdyż odczuwa wielką ochotę, żeby sama jak najszybciej zażyć działkę białego proszku. Mała królewna usiłuje stawiać opór, ale ulega w końcu przewadze niani i niechętnie rusza za nią do następnej galerii handlowej.

Nieświadomy tego, co dzieje się za jego plecami, Coco gra dalej smętną serenadę wyrażającą jego podły los, kiedy Ramón, stojący w drzwiach rozdrażniony ochroniarz na głodzie, który marzy tylko o tym, żeby wreszcie skończył się jego dzień pracy i mógł zostać sam i zażyć do nosa działkę białego proszku, odwraca się i krzyczy do Coco: - Dość tego rzępolenia! Uciekaj stąd gówniarzu albo ci gnaty porachuję!

Przegnany z deptaku przez ochroniarza Coco wraca do domu z nosem na kwintę. Wie, że ponieważ nie udało mu się użebrać wyznaczonej kwoty, za którą przyszywany ojczym, kolejny konkubent przyszywanej macochy będzie mógł kupić sobie kolejną działkę białego proszku, Coco zostanie przez niego pobity i znowu będzie musiał spać w ciemnej komórce z rozkwaszonym nosem i bez kolacji. Tym razem jednak na widok kilku żałosnych monet matowo kłujących z brudnej dłoni Coco jego oko, znerwicowany ojczym na narkotykowym głodzie dostaje ataku białej gorączki i zadaje na oślep potężne ciosy. Biedny Coco zapada w śpiączkę i nie widzi, kiedy w patologicznej ręce jego oprawcy pojawia się broń palna.

Tego samego wieczoru, Królewna Wendy obserwuje przez swoją nowo nabytą lornetkę światełka leżącego w dole miasta, które pięknie migoczą ferią barw. Są białe i żółte, niebieskie i czerwone, te ostatnie to sygnały świetlne radiowozów i karetek, a w jednej z nich, jak w błyszczącej karocy, jest przewożony do szpitala śpiący Coco. Ale ani lornetka, ani nowa panda, nowa mysz ani nowy, pocieszny pluszowy pies grający na gitarze nie dają jej więcej niż kilka chwil anemicznej radości, która szybko gaśnie i mała królewna czuje się jeszcze bardziej pusta i nieszczęśliwa. Na pytanie Króla Kraku co trapi jego jedyną i ukochaną córkę, królewna Wendy opowiada mu o grajku, którego widziała na eleganckim deptaku, ale niecierpliwa niania nie dała jej go wysłuchać i teraz Wendy nie może zapomnieć o jego pięknych melodiach i jest z tego powodu tak smutna, że nic tego smutku nie jest w stanie ukoić.

Poruszony jej wzruszeniem oraz krążącą mu w żyłach działką białego proszku, Król Kraku wciąga nosem kolejną kreskę i po namyśle zamawia orkiestrę naspidowanych muzykantów wykonujących najświetniejszą muzykę mariachi, jaką królewskie ucho słyszało. Płaci im hojnie w gotówce oraz sypie szczodre kreski, żeby ładnie i żywo przygrywali najpiękniej jak potrafią, za co zostaną po koncercie sowicie opłaceni i będą mogli kupić sobie wiele działek białego proszku.

Jednak śpiew zawodowych muzyków dających z siebie wszystko po solidnych działkach białego proszku nie jest w stanie poruszyć serduszka małej królewny, która nadal jest bardzo smutna. Zafrasowany Król Kraku sprowadza jedną orkiestrę po drugiej i każda gra jeszcze piękniej od poprzedniej, ale żadna nie jest w stanie przywrócić królewnie szczęścia. Wreszcie stroskany Król Kraku wysyła swoich ludzi w czarnych limuzynach na cztery strony miasta, żeby odnaleźli tego Coco, który tak pięknie gra na gitarze, że nie równają się z nim najlepsi mariachi rodem z Jalisco po działkach najlepszego białego proszku z Kolumbii i że mała królewna Wendy nie może o nim zapomnieć i jest stale smutna. Ludzie Króla Kraku objeżdżają całe miasto wzdłuż i wszerz, jednak wszystko na próżno, ponieważ Coco nie gra już na ulicach, tylko leży w stanie śpiączki na oddziale intensywnej terapii i wystają mu rurki z nosa, po tym jak nie udało mu się użebrać wyznaczonej sumy, z deptaku przegnał go zły ochroniarz Ramón, a jego zły przyszywany ojczym wpadł w szał i rozbił mu na głowie gitarę oraz przestrzelił mu dłoń z pistoletu.

Kiedy mijają kolejne dni, tygodnie i miesiące, a ludziom Króla Kraku nie udaje się odnaleźć Coco, niepocieszona królewna Wendy początkowo w akcie desperacji chce się rzucić ze skały w Santa Fe, ale w końcu decyduje się nie podejmować żadnych drastycznych kroków, jest tylko bardzo smutna i tęskni za muzyką Coco. Jednak czas płynie jak woda w rzece i rozmywa detale, królewna powoli zapomina o Coco i jego melodiach, a jej uwaga jest stopniowo i konsekwentnie rozpraszana kolejnymi prezentami i atrakcjami organizowanymi przez Króla Kraku. Pewnego dnia królewna Wendy postanawia spróbować działki białego proszku i odkrywa, że dzięki niemu udaje się jej zupełnie zapomnieć o tym, co wcześniej wydawało się nie do pomyślenia i po paru sesjach ostrego ciągnięcia nosem, ostatni mglisty cień wspomnienia muzyki Coco znika na zawsze z jej świadomości.

Sam Coco leży pod kroplówką czekając, aż ze śpiączki wybudzi go pocałunek królewny, która jednak się nie pojawia i zostaje z niej wybudzony farmakologicznie przez wykwalifikowany personel medyczny. Po wyjściu ze szpitala nie ma co ze sobą zrobić, przestrzelona przez przyszywanego ojczyma dłoń nie nadaje się już do gry na gitarze i zrezygnowany Coco, dla którego muzyka była wszystkim, żeby ukoić ból duszy, zaczyna zażywać działki białego proszku, a na sfinansowanie nałogu zarabia myciem samochodowych okien na skrzyżowaniach.

Kiedy pewnego dnia wędruje ze swoją szmatą i butelką mydlin między rzędami stojących na czerwonym świetle pojazdów, jego oko przykuwa luksusowe auto, którego przednią szybę zaczyna z zapałem szorować. Na tylnym siedzeniu Mercedesa, jedzie do salonu piękności królewna Wendy, ale ona i Coco zatopieni są całkowicie w myślach o kolejnych działkach białego proszku i zmienieni przez niego fizycznie nie do poznania, dlatego kiedy szofer opuszcza szybę, królewna Wendy patrzy, jak Coco łapie w swoją sztywną i zdeformowaną dłoń z bliznami rzucony mu srebrny pieniążek i nie widzi w nim niczego innego, niż jednego z tysięcy brudnych młodocianych uliczników. Ale nawet gdyby, wskutek zbiegu cudownych rykoszetów w synapsach podrażnionych molekułami białego proszku, rozpoznała jego zdegenerowaną przez nałóg postać i tak nie byłaby już w stanie pojąć, co mogła kiedyś słyszeć atrakcyjnego w dźwiękach wydawanych przez jakiegoś żebraka szarpiącego na ulicy struny starej gitary. Zapala się zielone światło, szofer podnosi szybę i rusza wioząc do salonu piękności królewnę, która słucha na swoim iPhonie ogłuszającej sieczki reggaetonu i wciąga do nosa działkę białego proszku.

Free Web Hosting