Algorytmy opresji
Był słoneczny, niedzielny poranek. Mając w perspektywie spędzenie kolejnego samotnego dnia w małym, ciemnym i zagraconym mieszkaniu pomyślała, że lepiej będzie gdzieś wyjść i coś zrobić. Zajrzała do gazety i jej wybór padł na muzeum, gdzie zorganizowano wystawę europejskiego artysty z Polski malującego w mrocznych tonacjach Wielkie Rozdarcie Współczesnego Człowieka, co w jej przekonaniu stanowiło gwarancję wysokiego poziomu wrażeń artystycznych.
Kiedy ubrała się i wyszła, wydało jej się dziwne, że wszystkie ulice były puste, nawet jak na niedzielne popołudnie.
- Może jest jakiś mecz - pomyślała - albo znowu zaraza i kazali zostać w domu?
Im dłużej maszerowała bezludnymi alejami, tym bardziej dziwił ją brak pieszych i samochodów, nie latały nawet ptaki ani muchy.
Przystanęła rozglądając się niepewnie i wtedy zobaczyła Ich po raz pierwszy. Ciemne, pokurczone ciała ubrane w drelichowe kombinezony, niezgrabne figury o czarnych, rozmazanych twarzach, albo w ogóle bez twarzy, wypełzały ze wszystkich szpar i dziur dookoła niej. Wystraszona rzuciła się do ucieczki, a postacie schowały się jakby spłoszone albo niezdecydowane. Jeśli biegła, nie widziała nikogo, ale kiedy tylko stanęła żeby złapać oddech, zaczynali wyłazić z ciemnych kątów. Szybko zorientowała się, że brak ruchu z jej strony Ich ośmiela, a nawet zachęca do opuszczania swoich kryjówek, a dopóki biegnie, jest w mieście sama.
Przypominało to sytuację, kiedy wchodzi się do piwnicy i włącza światło i widać wtedy rozbiegające się na wszystkie strony myszy i karaluchy. Jeśli postoi się dłuższą chwilę nieruchomo, zaczną znowu ze wszystkich stron powoli wyłazić. To zjawisko wyglądało dokładnie tak samo tylko działo się w odwrotnym kierunku i w o wiele szybszym tempie. Wystarczyło, że się zatrzymała, a ciemne łby zaczynały się pojawiać w różnych zakamarkach dookoła niej. Wydawało się, że tylko jej szybki pęd trzymał ją przy życiu, a Ich w ukryciu i na bezpieczną odległość.
Dlatego biegła coraz dalej przed siebie przez nieznane dzielnice, chociaż przestała się orientować gdzie jest i z każdą chwilą była coraz słabsza oraz brakowało jej tlenu. Co było do przewidzenia, po kilkunastu minutach nie mogła się już utrzymać na nogach i padła na kolana rozdzierając sobie rajstopy i skórę na rzepkach.
Tuż nad nią pojawiła się czarna łapa jednego z Nich, powoli wstającego z ukrycia za jakąś przeszkodą, chwilę potem ze wszystkich stron zaczęli wyłazić następni i zbliżać się do niej stopniowo zacieśniając kręgi, jakby niepewni czy jednak nie podniesie się i nie zacznie biec znowu. Ale ona, dysząc ciężko wiedziała, że to już koniec, że nie ma sił na dalszą ucieczkę.
Kiedy zamknęła oczy, od razu wokół jej leżącego na chodniku ciała zebrała się spora grupka przechodniów, dyskutujących między sobą:
- Taka starowinka, ale jak ona pędziła!
- Jakby ją ktoś gonił!
- Albo jakby startowała na olimpiadzie!
- Niech Pan sobie nie żartuje, trzeba jakoś pomóc!
- Proszę przepuścić, jestem młodą lekarką z pobliskiego szpitala!
Kobieta w białym fartuchu klęknęła obok leżącej i przykładając dwa palce do szyi denatki stwierdziła zgon.
- Zawał - powiedziała - zamęczyła się tą szaleńczą gonitwą.
Obserwujące tę scenę z pewnej odległości cienie powoli rozpływały się i znikały w półmroku swoich ciemnych nor.